part twenty two;

253 13 6
                                    

- Cześć Gwiazdko, znowu spóźnienie - powiedział, nie odrywając się od notatek na temat życiorysu Dantego, które rzekomo miał kserować Gemmie.

- Uh, już ci coś o tym mówiłem. Nie nazywaj mnie tak - Louis odłożył torbę na swoim stałym miejscu, gdzieś pomiędzy oknem a garderobą, w oceanie nieużywanego sprzętu i kurzu.

Mimo wszystko Harry uśmiechnął się miło do chłopaka i podszedł do niego, by się przytulić, ale szatyn, spanikowany, uciekł do garderoby.

Kiedy wyszedł, przebrany i uczesany, Harry wciąż studiował swoje notatki, których Louis był nieco bardziej ciekawy niż chciał przyznać, kiedy czekoladowe fale spływały na papier, mieszając się z nim jak kakao i bita śmietana przy trzaskającym, kominku.

- Możemy zacząć, Harold - odchrząknął, na co chłopak z promiennym uśmiechem podniósł głowę, a Louis nie rozumiał tego zachwytu zatopionego w zbyt głębokiej zieleni.

- Lubię Harolda - odparł nieco ciszej, ujmując aparat.

§

Harry nie rozumiał, co szło nie tak.
Był czuły i miły. Uśmiechał się. Serwował herbatę Louisowi. Przytrzymywał mu drzwi, kiedy chłopak wychodził i ukrywał grymas, gdy uchylał się, byle brunet go nie przytulił.
A kiedy ten sięgał po coś ze swojej torby, wcale nie uciekał wzrokiem do jego tyłka.
Był po prostu uprzejmy.

Louis natomiast krzywił się ledwo zauważalnie, kiedy ten oferował mu swój kubek herbaty.
Niechętnie wziął od niego koc, kiedy Harry zauważył jak szatyn trzęsie się w cienkiej koszulce Adidasa.
Lub wzdrygał się, kiedy brunet niespodziewanie odkładał aparat i gwałtownie podchodził do niego, by ostrym ruchem przesunąć go lub poprawić, jakby w swoim ciemnym, malachitowym spojrzeniu nie zauważał Louisa, a jedynie kości, mięśnie i warstwy elastycznego materiału.

I Louis wcale nie chciał być oschły czy zdystansowany do chłopaka, bo wciąż go lubił. Lubił go.
Jednak zraził się do bezpośredniości i tempa w jakim Harry próbował pchnąć ich relację, lecz nie chciał się odsuwać od niego całkiem.
Lecz z każdym krokiem, jaki Louis robił w tył od Harrego, chłopak coraz bardziej dręczył się i rezygnował z Louisa.

§

Kiedy chłopcy skończyli, wszystko było jak zwykle. Harry już nie próbował uścisnąć Louisa na pożegnanie, a Louis uciekł jak oparzony, po tym jak tylko rzucił ciche „do zobaczenia".

Rutyna i gorzki smak przyzwyczajenia skończył się dopiero, kiedy Louis wyszedł z wieżowca, niemal wpadając w ramiona pokryte puchową kurtką i zielonymi pasami na polówce blond chłopaka.

- Cześć, wato cukrowa - zaśmiał się szatyn, a jego głos skrył się nieśmiało gdzieś pomiędzy puchem i bawełną.

- Jedziemy do Zayna, Lou, szybko.

Chłopak zmarszczył brwi, nieco niechętnie wsiadając do czerwonej osobówki, jednak blondwłosy Niall był bardziej podekscytowany niż zdenerwowany, kiedy niemal wpadł na drewniane drzwi mieszkania mulata, wciąż lekko uchylone, jak gdyby na niego czekały.

- Zee? - zawołał Louis, przechodząc przez kuchnię, salon i łazienkę, wszędzie podnosząc porozrzucane ubrania i zużyte chusteczki.

- On jest... - zaczął Niall, któremu przerwało jednak stłumione przez drewno kaszlnięcie i wołanie jego imienia.

- Lou? Ty też przyszedłeś? Tak strasznie się cieszę... - odparł słabym głosem mulat.

❝ we keep this love on a photograph ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz