part sixteen;

344 19 15
                                    

Harry tak bardzo żałował że musi wracać do domu. Niall próbował go jeszcze długi czas przekonywać, żeby został z nimi na noc filmową, a brunet po dzisiejszym dniu nie pragnął niczego bardziej.

Kiedy szedł po brukowym chodniku, chlupocząc sztybletami w rozmiękłej śnieżnej papie, roztapiał się we wspomnieniu tego strachu i zagubienia w paradoksalnej mieszance z bezsilnością, zatopioną w głębinach arktycznych mórz, gdzieś głęboko w oczach, przysłoniętych ciepłymi, karmelowym kosmykami, a Harry tak bardzo potrzebował tego chłodu jego spojrzenia, na swoim rozpalonym do bólu ciele.

Chciał obudzić się przy tym spojrzeniu.
Chciał patrzeć na nie, kiedy smażyłby mu naleśniki na śniadanie.
Pragnął jak niczego innego na świecie, po prostu zostać.

Brunet wiedział jednak, że ta noc byłaby koszmarem gorszym, niż prześladującego go stwory z jego głowy. Że szatyn mógł stać się jego demonem, a niemożliwe do dosięgnięcia oczy, czy aksamitna skóra, dręczącą go nawet za dnia nemezis.
Był wręcz przekonany, że nie mógłby udawać że zasnął. Że jego oddech nigdy nie wyrównałby się spokojnie, a ciało nie rozluźniło podświadomie, po całym dniu stresu.

Harry wiedział, że jeśli położyłby się koło Louisa, nawet nie pomyślałby o zmrużeniu oczu choć na chwilę, by ani chwila nie umknęła mu, na rejestrowanie jego wygładzonej snem, twarzy, czy ciała ułożonego spokojnie pod kołdrą niczym marmurowy posąg.

Harry nie zdołałby chociażby mrugnąć, wyobrażając sobie uczucie aksamitu jego skóry i perfekcyjnej miękkości włosów, rozrzuconych jak w arcydziele na zwykłym pluszu kanapy, wcześniej tego dnia, oraz marząc jedynie, aby zawłaszczyć sobie te głębiny w jego przymkniętych we śnie oczach, lecz dopiero kiedy skończyłby się napawać się fizycznym dotykiem jego ciała i trzymać w swoich dłoniach jego malutkie rączki, zastanawiając się jak niesprawiedliwe jest to, że takie maleństwa skazane zostały na noszenie całego świata bruneta. A także...

Harry wszedł w słup.

Nie miał pojęcia kto tak idiotycznie zaplanował układ chodnika, że postawił to żelastwo na samym środku przejścia, ale od siniaków na swoim ciele, bardziej zły był o to, że już nie pamiętał gzie skończył swoje rozmyślania. Zirytował się także o to, że jego dom okazał się być tak blisko, a wchodząc tam, już nie będzie wstanie chociażby słyszeć własnych myśli, dopóki tylko jego bliscy nie skonają, zaledwie na jedną noc, pozostawiając go duchem, nawiedzającym ich dom, bezwiednie krążącym pod rodzinnym dachem, by o świcie wrócić do swojego potwornego ciała, oraz siniaków i odmrożeń, przypominającym mu z jakiej zabawy musiał zrezygnować, jedynie przez swoje dziwactwo.

§

Louis obudził się z myślą, że nie zobaczy Harrego do następnego tygodnia.

Oczywiście nie to było jego pierwszą pierwszą myślą, kiedy zbudził się pukającym do drzwi zawałem, leżąc na podłodze i będąc odkładanym przez Nialla poduszką.

Lecz poniekąd później ta myśl zaprowadziła zupełne spustoszenie w głowie skroplonej karmelem i chłopak nie mógł pozbyć się jej nawet przy najbardziej prozaicznych, niezwiązanych z nią rzeczach.

Dlatego Louis zgodził się nawet pójść ze swoim przyjacielem do pracy, obiecując być grzecznym jak aniołek, po tym jak tylko odbił poduszką głowę Nialla o ścianę, przed wyjściem, za to jak ten naskoczył na niego rano.

– Już wiem, czemu zawsze leży między nami Liam – syknął szatyn, rzucając jedną ze swoich niezliczonych poduszeczek, z powrotem na kanapę i wychodząc z mieszkania za blondynem, który w pogardzie już schodził po schodach, kierując się do wyjścia z bloku, zupełnie nie czekając na Louisa, który jeszcze mocował się z zamkiem w drewnianych drzwiach.

❝ we keep this love on a photograph ❞Where stories live. Discover now