part thirty one;

208 10 4
                                    

Kolejna nieprzespana noc. Kolejne cienie i kroki. Kolejne wołanie i skrzypienie schodów. Kolejna adrenalina zalewająca jego ciało, gdy zamykał się na poddaszu, czując na plecach ich oddech. Kolejny obraz, który przez nich nie był piękny.

Chłopak miał wrażenie że noc, sztaluga i wszystkie plakaty, jakie wywiesił na ścianach, a także cały świat zawiedziony jest jego sztuką, a kolory jakby same mizerniały gdy tylko nakładał je na paletę.

Harry usłyszał jęk drewna i podskoczył na zaspany głos Gemmy i półświadomość tańczącą na jej twarzy, gdy przecierała sklejone śpiochami oczy.

– Gemmie coś się stało? – spytał miękko, odkładając wyschnięty pędzel i ostrożnie zamykając za siostrą poddasze. Jego płótno było tak samo czyste jak kiedy tu przyszedł.

– Tak, Hazz, strasznie się tłuczesz... znowu nie możesz spać? – opadła bezsilnie na kanapę w rogu. Szczęście że brunet pamiętał by w międzyczasie przynieść na nią jakiś koc.

– Nie, wszystko w porządku. Przepraszam.

– Posiedzę tu z tobą. Jeśli nie możesz spać, to nie będziemy spać razem... – odparła i jakby na przekór sobie ziewnęła, wywołując cichy chichot chłopaka.

A potem znów na przekór sobie, odpłynęła po pół godzinie. Ale Harry nie miał jej tego za złe. Było tak późno...

Oczywiście zniesienie brunetki do jej pokoju było niewykonalne, dlatego chłopak tylko podłożył jej pod głowę wymiętą poduszkę i przykrył nieodzianą w pościel kołdrę, jakie znalazł gdzieś w na tyle szafki w sypialni ich rodziców i przyniósł tu już jakiś czas temu, bo jemu też zdarzało się spędzać noce ze sztuką.

Ucałował siostrę w czoło i zgasił wszystkie lampki, nim sam wrócił do swojego pokoju, by obserwować ten przeklęcie piękny wschód, w każdej minucie, każdą chwilę, nie przegapiając ani mrugnięcia okiem. Choć niezwykle by chciał...

§

– Hej, Harold! – powiedział wesoło szatyn wchodząc do studio. Brunet jak zwykle tam był. Był tam od wielu godzin, bo dzisiaj do nikogo nie jechał i ojciec dał mu trochę papierkowej roboty do uzupełnienia.

– Hej, Lo-Lou – odparł wciąż nieco zagłębiony jeszcze w tych wszystkich danych i normach.

– LouLou? – uśmiechnął się Louis, przekrzywiając głowę lekko na bok i odgarniając wpadającą do oczu grzywkę – Moje małe siostrzyczki mnie tak nazywają – zaśmiał się rozczulony, a Harry uniósł wzrok znad kartek opierając brodę na dłoni i uśmiechając się słabo – Jak się dziś masz? – spytał szatyn stając naprzeciwko bruneta i ujmując policzki chłopaka w dłonie, by złożyć tam mokrego całusa.

– Myślę że dobrze – Harry szczerzył się jak głupi.

– Eh? Tylko dobrze? – zapytał zdziwiony szatyn, zostawiajac każde słowo, każde tchnienie na całej jego twarzy w delikatnych muśnięciach ciepłych ust na porcelanowej skórze.

– He-ej, Louis, stop... – jęknął Harry.

Jego wargi się uszkodziły, dlaczego nie mógł przestać się uśmiechać?

– Nie potrafisz być groźny, Harold – Louis stanął na stopach chłopaka – Nie potrafisz też kłamać... – przybliżył się do bruneta na odległość milimetrów, zmieszanych oddechów i odlatujących gdzieś za okno woni wody kolońskiej Louisa, a Harremu zakręciło się w głowie.

Szatyn jednak nie zrobił tym razem nic, zostawiajac w głuchej bańce duszności i oczekiwania, zdezorientowanego Harrego.

– Dobrze, do pracy. Powiedz mi co dziś mam dla ciebie zrobić, panie fotografie – powiedział Louis odsuwając się na kilka metrów i obracając wokół własnej osi, spoglądając co chwila na bruneta.

❝ we keep this love on a photograph ❞जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें