part thirty four;

222 12 5
                                    

– Nie kręć się, Lou, proszę... – westchnął Harry, przekręcając brodę chłopaka w stronę wdzierających niechętnie przez malutkie okienko, promieni południowego słońca. Szatyn tylko skrzywił się nieznacznie i znów zaczął wiercić, gdy stał pod ciemną ścianą strychu, a szmaragdowe oczy, lśniące w półcieniu jakimś nowym blaskiem, zjeżdżały uważnie po jego tatuażach, wydatnych obojczykach, czy mięśniach brzucha, skręcających się pod migdałową skórą za każdym jednym ruchem chłopaka.

Szatyn nawet nie rejestrował, kiedy dokładnie robi coś źle, mimowolnie spoglądając na swojego idealnego chłopaka, gdy zakładał nerwowo włosy za ucho, zagryzał soczyście czerwone wargi, czy marszczył brwi, próbując ująć Louisa w pełni... szatyn sam nie wiedział co dokładnie chce w nim zobaczyć brunet...

– Kochanie... – jęknął, znów wstając z podłogi, gdzie siedział także szatyn, z wypisaną skruchą na twarzy, gdy tylko podziwiał Harrego.

– P-przepraszam – odszepnął, żniw odciągany w stronę rażących jego oczy promieni, jak gdyby mściły się na Louisie za to, że zabiera światu prawdziwy promyk słońca, jakim był jego niebieski chłopak.

Harry jednak, gdy tylko zobaczył winę na twarzy szatyna, uśmiechnął się rozczulony i złożył pocałunek na skraju ust chłopaka.

– Nie przepraszaj, robisz to wspaniale. Jesteś przepiękny, nigdy nie przestanę ci tego powtarzać... No i dziękuję że w ogóle zgodziłeś się na taką sesję, LouLou – mruknął brunet, a słowa stłumione w migdałowej skórze skracały się niepewnie po ciemnych ścianach, gdy chłopak przytulał się do gołego brzucha Louisa.

Szatyn jedynie podparł się dłonią za plecami, z drugą wsadził w długie, czekoladowe pukle, masując i drapiąc skórą chłopaka zwiniętego miedzy jego nogami jak malutka, nieprzygotowana na ten ohydny świat, kuleczka.

Louis przyciągnął go do siebie bliżej, nie przejmując się fizyką, ani cichym protestem Harrego, stłumionym przez śmiech, wydzierający z jego gardła.

– Zamknij się, Harold. Przecież oboje wiemy że w tym pieprzenie ogromnym ciele jest mały kotek... – rzucił w odpowiedzi Louis.
Harry jedynie podniósł się do pionu i usiadł na udach szatyna opierając o siebie ich czoła z rozmarzonym uśmiechem, a Louis był pewniejszy niż tego że Ziemia nie jest płaska, jedynie tego, że gdyby tylko mógł, Harold rozpłynąłby się w jego ramionach tu i teraz.

– Tak... – odparł tylko, nim pocałował szatyna, skubiąc delikatnie jego wargi i opierając się na jego karku, by utrzymać swoje, uporczywie jęczące o przemieszczenie kości na miejscu.

– Wiem to, kochanie... – szepnął Louis w pełne usta, nim nie otworzył ich, dołączając swój język, oraz pomruki Harrego, do pocałunku. Drobne dłonie ścisnęły uda chłopaka, drapiąc lekko przylegający materiał, na co brunet odsunął je po nogach chłopaka, zjeżdżając ustami na jaśniejącą w nikłym słońcu szyję i te idealne obojczyki.

– Czy... tak zamierzałeś spędzić ten dzień, gdy mnie tu zapraszałeś? – zaśmiał się głucho Louis, bo tak naprawdę miał ochotę mruczeć z przyjemności, na uczucie ciepłego języka i zasysających się na jego skórze pełnych ust.

– Niedokładnie, ale być może marzyłem o takim zakończeniu – westchnął chłopak i przejechał nosem po torsie szatyna.

– Założę się że wyglądam nieziemsko z tymi śladami ciebie na sobie... – mruknął prześmiewczo Louis, ale Harry tylko musnął jego usta i odsunął się kiwając ochoczo głową.

– Zawsze wyglądasz nieziemsko, LouLou – odparł, a pewność i miłość płynąca z tego wyznania przytłoczyła Louisa, przykuwając go do ściany kajdanami bezsilności.

❝ we keep this love on a photograph ❞जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें