part thirteen;

351 25 0
                                    

Harry tej nocy się poddał.

Wieczorem już nawet nie próbował przewracać całego pokoju do góry nogami w poszukiwaniu swoich tabletek nasennych.
Nie, po przeszło miesiącu żmudnych poszukiwań.

Mimo to, położył się w łóżku, wpatrując się tępo w sufit, bo być może łaskawy sen, w końcu ująłby go w swoje otępiające rzeczywistość ramiona.

W miarę jednak jak niebo robiło się jaśniejsze, a godzina wcześniejsza, Harry zapominał o tym że kiedykolwiek potrzebował snu.

Że kiedykolwiek w ogóle go chciał.

Dziś czekał go naprawdę pracowity dzień, co nie powstrzymało go od zamartwiania się na śmierć, myślami nie opuszczającymi go ani na moment.

Przede wszystkim to te hipnotyzująco niebieskie oczy, skrywające w sobie, jak się okazało o wiele więcej niż tylko sklepienie niebios i bezdenny ocean, pochłaniający niewinne duszyczki swoim zgubnym błękitem.

To jak Zayn ujął go na swoim obrazie...

Od kiedy tylko go zobaczył, chciał jak najszybciej spojrzeć jedynie w te żywe oczy chłopaka, spojrzeć na jego ciało, dotknąć jego włosów, przekonać się o fakturze każdego pieprzonego cala jego niesprawiedliwie idealnej skóry.

A jego własna skóra na te wszystkie uporczywe myśli i pragnienia, zaczęła piec i swędzieć, wyobrażając sobie jak byłoby poczuć na sobie mrowiące jego kończyny palce, czy palące swoim żarem spojrzenie, jedynie podsycające ogień tak cicho tlący się w chłopaku odkąd tylko pieprzony Harry zobaczył wspaniały obraz pieprzonego Zayna.

I nawet na chore standardy czwórki przyjaciół, uczuć Harrego już nie można było nazwać platonicznymi.

Brunet rwał sobie włosy z głowy, za to że wszystko wybuchło przez zaledwie jeden obraz, lecz to z kolei sprowadzało inne pragnienie, równie silne i pchające bruneta do działania.

Harry bowiem za wszelką cenę chciał teraz poznać i zdobyć tą, jak się okazywało, cenniejszą niż wszystkie dobra tego świata, przyjaźń obdarowywaną wszystkich wartościowych ludzi, przez tego potwora w ciemnym golfie, który na ich poprzednim spotkaniu jarzył jego skórę do czerwoności, węglikami w swoich oczach, oraz wdeptywał w ziemię swoją pogardą i zazdrością.

Brunet chciał zakosztować tego rajskiego owocu delikatności i czułości mulata, doznać z jego ust nie ciętych uwag i reprymendy, ani też mrożącej ciszy, lecz tych ciepłych słówek, pełnych miłości i troski, jakimi obdarzał swoich przyjaciół.

A przede wszystkim, chciał zakosztować jego sztuki.

Harry chciał obserwować, jak mulat zaczyna rzeźbić, jak stawia pierwsze kreski, rozciera pierwsze smugi, chciał widzieć iskierki, padające z jego oczu, kiedy w jego umyśle tworzyła się koncepcja piękna.

Chłopak chciał móc przyjrzeć się z bliska jego obrazom, dotknąć ich, czy po prostu napawać się ich gracją i fascynować zawiłością.

Jednak mimo wszystko, kiedy jego włosy leżały rozrzucone na poduszce, a zielone oczy z konsternacją wpatrywały się w sufit, który już dawno powinien zawalić się pod intensywnością spojrzenia chłopaka, brunet nie czuł tego przelewania w brzuchu, czasami aż bolesnego, lub trzepotania w piersi, jakby brakowało mu tchu, kiedy myślał o Zaynie i jego obrazach.

Wystarczyła jednak jedna myśl o szatynie przyciskającym swoje gołe uda do nóg szatyna, czy przejeżdżającym leniwie z warg do szyi chłopaka, by rozpalić Harrego ogniem gorętszym niż ten w rzekomym piekle, począwszy od policzków i czubka uszu, aż do stóp, gdzie zaczął nerwowo przebierać w zimnej pościeli, byle tylko otrzymać dodatkową dozę zimnego podmuchu codzienności.

❝ we keep this love on a photograph ❞Where stories live. Discover now