part twenty three;

249 15 9
                                    

Harry jęknął głośno i przewrócił się z boku na bok. Po raz kolejny.

Jego telefon zabrzęczał, a on jęknął w odpowiedzi. Właściwie to był jego dzisiejszy sposób na komunikację.

Przycisnął pięści do oczodołów, ponieważ noc była taka cudowna, dlaczego po niej musiał przyjść dzień. Dlaczego zawsze musi nadchodzić dzień?
Usłyszał huk z drugiego pokoju, i ciche przekleństwa, na co kopnął w ścianę, jak dziecko, żeby oddać wiadomość. Kopali tak z Gemmą kiedy byli mali, Harry miał może dziewięć lat. To był ich ówczesny sposób na komunikację.

Kopnął jeszcze raz, bo uznał to za dobrą zabawę.

- Przysięgam do kurwy nędzy, jeśli jeszcze raz... co się dzieje. Co się dzieje Harry, przecież dałam ci sztalugę, nie możesz się na niej wyładować? Jesteś sfrustrowany seksualnie czy jak?! - brunetka wparowała do pokoju, aż Harry podskoczył i schował się bardziej pod zgniecioną pierzyną. Pokręcił głową jak wystraszony gówniarz, a kiedy dziewczyna wyszła spojrzał ostrożnie na telefon, jakby mógł samym tym gestem ściągnąć siostrę tutaj z powrotem.

„Moglibyśmy spotkać się u mnie, dziś około dwunastej?"

Chłopak uśmiechnął się lekko i wygramolił z łóżka, zaczynajac od razu szykować się na popołudniowe wyjście.

§

Brunet wszedł bez pukania, bo tak właśnie ostatnio kazał mu Liam, a kiedy zobaczył chłopaka, standardowo ubranego w swoje ciasne jeansy i koszulę rozpiętą do mostka, nie zważając na mroźną pogodę, oraz upinając czekoladowe włosy w rozpadającego się koka, bez chwili zawahania podszedł do niego zgarniając go do mocnego uścisku, a Harry musiał przyznać, że zwyczajnie mu tego brakowało.

- Kopę lat! - powiedział szatyn, nieco bardziej pobladły na twarzy i jakiś mniej żywy, niż kiedy ostatnio Harry go widział - Wybacz mój wygląd, zajmuję się chorym przyjacielem i nie mam czasu dla siebie - dodał, kiedy zobaczył troskliwe spojrzenie bruneta, spływające po nim jak miód po kanapce.

- Oh, co się stało? - te wyjaśnienia wcale nie przepędziły troski Harrego. W pierwszym momencie chłopak pomyślał, czy z Louisem wszystko w porządku, lecz później przypomniał sobie dzisiejszą noc i jakby rozpłynął się na wiśniowych deskach.

- Właściwie nic takiego, zwyczajne przeziębienie. Idź, rozgość się w pracowni, ja zaraz do cienie dołączę - odparł Liam z miłym uśmiechem, więc brunet równie miło wykonał jego prośbę. Właśnie dlatego czuł się z Liamem tak dobrze. Liam zawsze był, zawsze można było mieć w nim oparcie, ponieważ Liam nigdy się nie zmieniał. Byl jak pewnik.

Zupełnie inną energię Harry miał z Nialem, który był jak fala, stała w swej istocie, lecz niezmienna w strukturze. Ponieważ Niall jako człowiek był zawsze ten sam, lecz Harry nigdy nie mógł się spodziewać, jakie jego oblicze dziś pozna.

Zayn? Zayn był jak... wielka niewiadoma.
Ogromny ocean, w którego zakątkach jednocześnie szalał sztorm zatapiając statki, jak i dryfowały małe kaczuszki, uczące się pływać na spokojnych wodach, ostrożnych i pilnujących, by nie wpadły pod powierzchnię.


Był jeszcze Louis, który był zupełnie wszystkim. Był tym oceanem, tonącym w jego oczach. Był niebem, pod jakim co noc dryfował samotnie. Był tym tonącym statkiem, kiedy rumienił się i zaprzeczał temu, że jest piękny, i był tą kaczuszką, gdy z takim niepojętym zachwytem wpatrywał się we wschód słońca. I gdy tak nieświadomy wpatrywał się w promieniejący świat, który on sam oświetlał swoim wewnętrznym blaskiem.
Był stałą i zmienną. Ciepłem i zimnem. Ciemnością i blaskiem, a także powodem do szczęścia i pogrążenia w beznadziei już na zawsze dla Harrego...

❝ we keep this love on a photograph ❞जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें