✾Rozdział 14

331 52 32
                                    

Pożegnałam Nicollaza, gdy w oddali mignęła mi biel koszuli Cassyana. Weszłam cicho pomiędzy drzewa małego zagajnika, chcąc go zaskoczyć. Czego właściwie się spodziewałam? Że przyłapię go na składaniu krwawej ofiary z małych zwierzątek lub przywoływaniu demonów w ramach jakiegoś chorego rytuału?

Jego błękitne oczy prześlizgnęły się po mojej twarzy. Stłumiłam przekleństwo.

— To ci się nie uda. — Usłyszałam.

Siedział na ziemi wyprostowany ze skrzyżowanymi nogami, głośno wdychając powietrze.

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Mnie nie zaskoczysz. Zbyt długo ćwiczyłem, by dać się podejść.

Podeszłam bliżej.

— Co właściwie tu robisz?

— Medytuję.

— Po co?

Łypnął na mnie spode łba.

— Zadajesz głupie pytania. Pomaga się wyciszyć, uspokoić. Tylko dzięki temu jeszcze nie zgłupiałem z bezczynności. — Głośny wydech. — Usiądź.

Rzuciłam mu równie wymowne spojrzenie.

— Proszę? — dodał, widząc moje wahanie.

No więc usiadłam na ziemi naprzeciw niego.

— Zamknij oczy. A teraz posłuchaj: jesteś tutaj sama. Wokół ciebie cztery ściany, pusty pokój. Cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszysz, jest mój głos. Zamknij się na wszystkie zmysły, oprócz słuchu. — Zrobiłam, jak nakazał, choć nie do końca wierzyłam w cel tego ćwiczenia. — Oddychaj głęboko, ale równo. Nie myśl o oddechu. Zrelaksuj się.

Ku mojemu zdziwieniu poczułam się lepiej. Spokojniejsza. Głos Cassyana brzmiał ostrzej, pobrzmiewał echem w mojej głowie. Poza tym nie było nic.

— A teraz posłuchaj. Słyszysz, jak szumią drzewa? Śpiew ptaków? Skup się na tym. Teraz słyszysz tylko to. Poza głosem lasu nie ma nic.

Słowa Cassyana zaczęły stopniowo blaknąć w moim umyśle. Przez chwilę wstrzymałam oddech, chcąc wyłączyć całkowicie inne zmysły.

— Słyszysz?

Zacisnęłam powieki. Każdy dźwięk był coraz głośniejszy, każdy pojedynczy szelest czy ptasi trel. Miałam wrażenie, że zaczynają puchnąć mi uszy.

Szept. Tuż przy mnie, jakby ktoś był obok. Coraz głośniejsze świszczenie stało się chaotyczne. Dźwięki zlewały się ze sobą tak, że nie mogłam zrozumieć żadnego z potoku słów.

W końcu usłyszałam bicie serca. Poczułam je tak blisko, że przyłożyłam dłoń do piersi. Ale to nie moje serce biło tak szalenie.

Otworzyłam oczy. Las umilkł.

— Co to było? — wydusiłam z siebie.

— Jak ci się wydaje?

Wstałam z miejsca, wciąż zdenerwowana i podeszłam do jednego drzew. Wyglądało zwyczajnie. Przysunęłam głowę do jego pnia. Położyłam na nim dłoń.

— Co ty robisz?

— Próbuję coś usłyszeć — mruknęłam. — Jak to jest w ogóle możliwe? Przecież rośliny... jak mogą mówić?

— Nieliczne z nich potrafią chodzić i rozmawiać z ludźmi. Ale wszystkie tam w środku mają dusze. Nie każdy potrafi usłyszeć ich głos.

Pod palcami poczułam wibracje. Odsunęłam się od dębu.

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now