✾Rozdział 22

103 9 11
                                    


Wyszliśmy prosto w objęcia światła, omal nie wpadając na pędzący powóz. Cassyan powstrzymał mnie ruchem ręki, bym zamarła w pół kroku. Konie pogalopowały przed siebie, a my mogliśmy odetchnąć z ulgą. Lustro wyrzuciło nas w sam środek głośnego miasta, w którym życie tętniło tak bardzo, jak w dworze zamierało. Nigdy, w całym swoim życiu, nie byłam w miejscu takim, jak to.

W powietrzu wibrowała magia. Otaczała nas z każdej strony: w przedmiotach, którymi obracano na targowisku, w pobrzękujących monetach i w śpiewających driadach, tańczących boso po rozgrzanej, kamiennej ulicy. Miałam wrażenie, że nią oddycham.

Poczułam nagle lekki uścisk na ramieniu i już po chwili stałam przy boku Cassyana w jednej ciemnych uliczek, które mieliśmy za plecami.

– Ej, co robisz? – warknęłam, zadzierając głowę, by rzucić mu niezadowolone spojrzenie.

– Ktoś może mnie rozpoznać – odparł, rozglądając się, jakby oczekiwał, że zabójca wyskoczy z ciemności i go zaatakuje.

– Szybko o tym pomyślałeś.

Cassyan wskazał otwarte okno nad moją głową, po czym chwycił się obiema rękami za krawędź, podciągnął i bezceremonialnie wskoczył do środka. Przeszło mi przez myśl, że jeśli coś mu się stanie, Brianna i Nicollaz mnie zabiją. Chociaż w naszej sytuacji to on powinien martwić się o mnie, a nie odwrotnie. Chociaż on był dziedzicem tronu Prowincji Grzmotu, którego moc uczyniła potężnym królem, a ja zwykłą dziewką bez przeszłości, to jednocześnie byłam tą, która mogła ocalić go od losu przeklętego.

Spojrzałam tęsknie w stronę, z której docierało światło i gwar rynku, i podążyłam za nim. Cassyan pomógł mi się wciągnąć do pomieszczenia. Wtargnęliśmy do skromnej izby, która pełniła rolę czyjejś sypialni. Zanim zdążyłam zadać jakieś pytanie, Cassyan podszedł na palcach do drewnianej szafy i zaczął wygrzebywać ze środka ubrania.

– Co ty robisz? – szepnęłam z przerażeniem, widząc, jak zdejmuje koszulę, haftowaną złotą nicią i rzuca ją gdzieś za siebie, jak szmatę. – Zwariowałeś? Nie możesz tego zabrać, to kradzież! A ty jesteś królem tego miasta, o ile dobrze zrozumiałam.

– Teraz jestem zbłąkanym wędrowcem, który potrzebuje pomocy – odparł spokojnie, wciąż penetrując wnętrze szafy. – Królem będę, jak odzyskam to, co do mnie należy. I wtedy oddam to, co pożyczę.

Przez chwilę przyglądałam się jego jasnej skórze i wyrzeźbionym mięśniom, zanim odwróciłam wzrok, zawstydzona.

– Zwariowałeś.

Cassyan zignorował moje słowa, wciąż przekopując się przez ubrania. W końcu wydobył to, czego szukał i narzucił na siebie niedbale. Czarna, zwiewna tkanina zakryła go całego, tak że spod materiału mogłam dostrzec tylko przeszywające spojrzenie jego błękitnych oczu. Wstał z ziemi i podał mi coś.

– Załóż to.

Materiał okazał się być płachtą podobną do tej, którą założył Cassyan: zakrywającą głowę i część twarzy oraz niemal całą klatkę piersiową i brzuch.

– Nie zauważyłam, żeby tak ubierali się magowie w twoim dworze – mruknęłam.

Narzuciłam tkaninę na swoją suknię. Była cienka jak papier i lekka, jak pióra.

– Jest upał, część ludzi w miastach chroni się w ten sposób przed słońcem. Niektórzy magowie muszą uważać na słońce tak, jak elfy na deszcz – wyjaśnił.

Chciałam spytać go, co planuje robić w El'sem, szczególnie, że nie powinien odkrywać swojej prawdziwej tożsamości, ale zanim znalazłam odpowiednie słowa, zamarłam z otwartymi ustami. W progu pomieszczenia stanęła kobieta w średnim wieku, z nożem kuchennym w trzęsącej się dłoni. Wpatrywała się w nas z przerażeniem, machając ostrzem raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby nie mogła się zdecydować, w kogo powinna celować. Cassyan odwrócił się do niej, machnął ręką i w jednej chwili kobieta upadła bezwładnie na ziemię.

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now