✾Rozdział 21

137 13 19
                                    


— Słoneczko już dawno wstało, Em! — Obudził mnie głos Nico, którego blond czupryna była pierwszym, co zobaczyłam po otwarciu oczu. Dopiero potem dostrzegłam jego zielone tęczówki. — No chodź, musisz się ogarnąć, zanim zaczniemy nasz trening.

Wymamrotałam coś w odpowiedzi i przekręciłam się na drugi bok.

— Hej, nie ma czasu do stracenia. Wstawaj. — Nagle poczułam chłód, gdy zerwał ze mnie pościel. — Mamy dużo do roboty.

— Przeciwnie, mamy bardzo dużo czasu — warknęłam, wyciągając rękę po kołdrę.

— Powinienem załatwić ci jakiś budzik. Może kanarka, który śpiewałby codziennie rano?

W końcu poddałam się i podniosłam do pozycji siedzącej. Nico w błękitnej koszuli i związanych włosach prezentował się nadzwyczaj normalnie. Jakby nie musiał wstawać w środku nocy zajmować się nieprzytomną i ranną przyjaciółką.

— Co z Rishką? — spytałam.

— Jest cała i zdrowa, dzięki bogom. Odpoczywa. — Nico wstał, a ja poszłam w jego ślady. Zgarnęłam z wieszaka nową suknię. — Załóż coś praktycznego. Falbany są niewskazane — dodał.

W szafie znajdował się cały wachlarz sukien wieczorowych i codziennych, ale nie widziałam niczego, czego nie byłoby żal ubrudzić. Przydałaby się teraz moja szara, bawełniana sukienka, którą miałam na sobie, gdy tutaj trafiłam. Była tak brudna, że nic nie mogło jej bardziej zaszkodzić. Ale oczywiście, w tej szafie jej nie było. Pewnie została zniszczona.

W końcu wybrałam prostą, brązową sukienkę z bufiastymi rękawami i kwadratowym dekoltem. Delikatnie wyprosiłam Nico z mojej komnaty.

— Kąpiel to ci się przyda, jak z tobą skończę — zachichotał, ale posłusznie wyszedł. — Zaczekam w jadalni!

Dopiero gdy zanurzyłam się w wodzie, poczułam, jak schodzi ze mnie stres wczorajszego dnia. Spotkanie z potworem, ratunek Rishki. I wreszcie wściekły Cassyan. On ciągle siedział mi w głowie, nawet gdy miałam go dosyć tak jak dzisiaj.

Czy teraz pomoże mi odnaleźć Bibliotekę Tribiana? Skoro udało mi się odkryć, że lustro jest teleportem, wszyscy będą mogli stąd odejść. Będą wolni. Przecież o to w tym wszystkim chodziło.

A jednak miałam wrażenie, że Nico nie skakał z radości. Z jakiegoś powodu nikt jeszcze nie uciekł z Doliny Burz, wszyscy nadal przebywali na dworze. W dodatku poczuwali się do tego, by nauczyć mnie... magii. Magii, która jednak gdzieś we mnie drzemie i wczoraj udało mi się ją przebudzić.

Czułam, że to w sobie odkryję. Teraz nie miałam powodu, żeby wracać do Redanii, do Bractwa. Mogłam odnaleźć rodzinę tutaj, zacząć wszystko od początku. Mogłam wreszcie żyć, tak jak chciałam.

I musiałam zacząć od nauki magii.

Szybko przebrałam się w suknię i zeszłam na dół do jadalni, w której cały dwór jadł śniadanie. Tylko Virienne podniosła głowę, gdy weszłam i pomachała mi. Obok niej Nico zajadał się naleśnikami z owocami.

Usiadłam obok niego, gdzie czekała na mnie góra placków.

— Jak ci się spało? — zagadnęła Vivi, wpychając sobie do ust poziomkę. — Cassyan jest bardzo, bardzo smutny...

— Nie rozumiem, dlaczego smutny?

— Och, ona plecie głupoty. — Nico przewrócił oczami. — Jedz te naleśniki, zanim wystygną.

— Musisz z nim pogadać, smutas z niego. Chyba nadal siedzi w tym pokoju.

— Vi! Daj spokój, jeśli chce pobyć sam, trzeba go zostawić w spokoju.

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now