✾Rozdział 5

458 70 48
                                    

Szłam za nią w dół zbocza, mijając drzewa, tak długo, aż zatrzymała się na niewielkiej polance, na której wyrosło przynajmniej kilkanaście krzewów, pełnych dojrzałych owoców Gdy usłyszała moje kroki, odwróciła się i spytała:

— Co ty tu robisz? — W tych słowach słychać było żal. Jakby miała mi za złe, że skorzystałam z jej pomysłu.

— Robię to samo, co i ty. Nikt nie zabronił nam zrywania owoców spoza ogrodu — odparłam i wyminęłam ją. Uklękłam na ziemi obok jednego z krzewów, nie przejmując się już i tak brudną suknią. Postawiłam dzban obok siebie i zajęłam się zrywaniem jagód.

Kątem oka zauważyłam, że Lae zrobiła to samo. Zacisnęła usta, podciągnęła fałdy sukni i uklękła obok mnie.

Zbierałam owoce, co jakiś czas ukradkiem rzucając jej spojrzenie. Miałam ochotę się odezwać, powiedzieć coś, co naprawiłoby relacje między nami. Ostatnie kilka dni przemilczałyśmy, jakby fakt, że odkryła w sobie moc, podzielił nas nieodwracalnie.

Nie wiedziałam jednak, co mogłabym powiedzieć. Więc milczałam.

Pracowałyśmy tak długo, aż nasze naczynia były prawie pełne, a z krzewów nie było już czego zrywać.

W pewnym momencie Lae poderwała się z miejsca. Otrzepała suknię, chwyciła swój dzbanek i spojrzała na mnie wściekła. A potem odwróciła się i pobiegła przed siebie, prosto w ciemny las.

Miałam prawie pełny dzban jagód, nie musiałam iść za nią. Powinnam zawrócić i dowiedzieć się, kto zwyciężył. Ale w tej chwili miałam w głowie tylko jedną myśl: im dalej od budynku bractwa, tym bliżej do granicy z Eskalionem.

A tam nie było dla nas bezpiecznie.

— Stój! — wrzasnęłam i ruszyłam za nią, zostawiając naczynie na ziemi. — Lae, wracaj!

— Nie wygrasz ze mną! Nie tym razem! — Usłyszałam gdzieś w oddali. Natychmiast pobiegłam w tamtą stronę, klucząc pomiędzy drzewami.

Wierzbowe Bractwo pozostało daleko za naszymi plecami.

— Oddam ci to, co zebrałam, tylko wróć! — wrzeszczałam, nasłuchując jej kroków. — Tam jest niebezpiecznie!

Jeśli coś ją zaatakuje, nie będę w stanie jej pomóc. Potwór czy wilkołak nie mógł równać się z nieszkodliwymi elfami i driadami żyjącymi w Redanii, które można było odstraszyć samym krzykiem.

— Przecież nie potrzebujesz tego! Jesteś ogniwem, zostaniesz magiczką! — krzyczałam, podążając jej drogą. — Błagam cię, wróć, tu nie jest bezpiecznie! Zaraz na pewno znajdziemy się w dolinie...

W pewnym momencie usłyszałam jej krzyk. Poczułam, jak moje serce przyśpiesza, a umysł podsuwa wizje potworów pożerających ją żywcem gdzieś w środku boru.

Ruszyłam powoli w stronę, z której dobiegał jej głos. Rozsądek kazał mi zawrócić i pójść po pomoc, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam. Ciekawość wzięła górę – szłam przed siebie, czekając na spotkanie z bestią z Doliny Burz, która zaatakowała moją przyjaciółkę.

Szybko okazało się, że nie miałam racji.

Lae wpadła w potrzask zastawiony na niedźwiedzie. Znalazłam ją, leżącą na ziemi, łkającą z bólu, podczas próby wyciągnięcia nogi z pułapki. Krew sącząca się z rany połyskiwała w blasku słońca sączącego się przez korony drzew. Jej długie, rude włosy leżały rozrzucone na trawie.

Dzban musiał wypaść jej z rąk, leżał na ziemi tuż przed nią, a ze środka wysypała się część czarnych jagód.

— Bogowie... — Tylko tyle słów udało mi się wypowiedzieć.

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now