✾Rozdział 9

458 57 79
                                    

Wybór padł na prostą, błękitną sukienkę, która na tle kolorowych, błyszczących materiałów wyglądała, jakby ktoś przypadkiem upchnął ją do złej szafy. Nie pasowała do swoich bogato zdobionych, ekstrawaganckich koleżanek, podobnie jak ja do świata, w którym się znalazłam. Może dlatego ta konkretna suknia tak mi się spodobała. Moich butów nie znalazłam, dlatego włożyłam te, które czekały na mnie przy łożu – proste sandały wiązane nad kostką.

Teraz, stojąc pod wejściem do sali tronowej, ściskałam w rękach tkaninę tak długo, że jej brzegi całkiem się pogniotły. Brianna w ciszy zaprowadziła mnie na miejsce, wcześniej cierpliwie czekając, aż się przebiorę.

Nawet nie zauważyłam, kiedy pchnęła dębowe drzwi i po chwili znalazłyśmy się w środku.

Szłam przed siebie, starając się nadążyć z podziwianiem mebli i ozdób znajdujących się w pomieszczeniu. Wiszące na ścianach obrazy przedstawiające prawdopodobnie członków rodziny królewskiej patrzyły na mnie złowrogo. Wszystkie wazy nosiły wizerunki jakichś osób, a stojące gdzieniegdzie rzeźby prezentowały sylwetki syren, smoków i najdziwniejszych stworów z rogami i kilkoma parami rąk.

Pod ścianą, na niewielkim wzniesieniu stał tron, po którego oparciu biegły wyrzeźbione pegazy. Ich głowy stykały się ze sobą, ukazując scenę rodem z licznych bitew, podczas których konie ścierały się ze sobą, a ich jeźdźcy wymieniali ciosy. W każdym razie tak przedstawiano wojny, które Redania prowadziła niegdyś z Archipelagiem Ech. Rzecz jasna w naszym państwie nie hodowano skrzydlatych koni.

Na tronie w nietypowej pozycji siedział szczupły mężczyzna. Jedną nogę przerzucił przez podłokietnik, podczas gdy druga stukała obcasem w podłogę. Prawa dłoń ściskała szklaną butelkę, a lewa podtrzymywała oparty o nią podbródek. Twarz nieznajomego wyrażała znudzenie, a spod gęstwiny czarnych loków dopatrzyć się mogłam jedynie jasnych oczu i wykrzywionych ust.

Brianna dygnęła.

— Panie, poznaj twojego nowego gościa. — Wskazała na mnie ręką, jakby prezentowała towar na sprzedaż. Zmarszczyłam brwi.

Król pociągnął łyk z butelki, po czym odłożył ją na ziemię. Przyglądał mi się ze znużeniem, ale jednocześnie wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.

Miałam ochotę wykrzyczeć pytania nasuwające mi się na język. Wciąż nie wiedziałam, dlaczego się tu znalazłam i jak miałam się wydostać.

Muszę przecież dowiedzieć się, co się stało z Lae. Czy kapłanki odnalazły ją w lesie i opatrzyły? Co z Ailą? Nie było mnie w bractwie zaledwie kilka dni, ale to wystarczyło, by zmieniło się wszystko. Przecież któraś z adeptek miała wyjść za mąż za tego parszywego króla. Ale która z nich?

— Panie, jeśli pozwolisz...

— Zostaw nas, Brianno — przerwał jej mężczyzna, nawet na nią nie patrząc. Te trzy krótkie słowa wystarczyły, bym mogła stwierdzić, że król posługiwał się mową powszechną nienagannie.

Wyglądała, jakby ją uderzył. Zatrzepotała powiekami, oblizała usta i uśmiechnęła się, ledwo unosząc koniuszki ust.

— Jesteś pewien, że...

— Nie jestem pijany, mogę porozmawiać z gościem sam. Wyjdź.

Nie ukrywała złości. Dygnęła, nie spuszczając wzroku z króla, rzucając na odchodne:

— Jak sobie życzysz. — Po czym obróciła się z gracją i wyszła, zostawiając mnie samą z obcym mężczyzną.

Czułam, jak kurczę się pod naporem jego spojrzenia. Opuściłam głowę, jednocześnie ganiąc się w myślach za swoje tchórzostwo.

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now