✾Rozdział 11

378 56 32
                                    


Za namową Rishki usiadłyśmy do długiego na kilka metrów stołu, który nakryto cienkim, białym obrusem, przypominającym materiał utkany z samej mgły. Porcelanowe naczynia stały w otoczeniu kolorowych świec, płatków kwiatów i drobnych bukiecików z igliwia oraz roślin. Malutkie, czerwone maki przystroiły szklany dzban, napełniony czerwonym napojem.

— Może makowego wina? — zaproponował Nicollaz, pochylając się nade mną z szerokim uśmiechem. — Założę się, że nie piłaś nigdy czegoś takiego.

Zaskoczona jego pytaniem, pokręciłam tylko głową.

Moje oczy nie mogły nasycić się kolorowymi światełkami, przedziwnymi potrawami i gośćmi, którzy ciągle napływali z pałacu. Niektórzy wychodzili z fontann czy strumyków i, nie przejmując się tym, że ich skóra i włosy były mokre, siadali przy stole.

Nicollaz wzruszył ramionami i napełnił mój kielich.

— Co właściwie ma na celu to święto? — spytałam go, wiodąc dłonią po kwiatowym ornamencie wyszytym na krawędzi obrusu. — Będą jakieś obrzędy?

Uśmiechnął się pobłażliwie.

— Za kilka godzin spojrzysz w górę i zobaczysz tysiące spadających gwiazd. Tej jednej nocy bogowie zsyłają nam je na ziemię. To piękne widowisko. — Przysunął kielich do ust i pociągnął łyk. Po chwili jego wargi zabarwiły się na czerwono. — Gdybyś spędziła kilka lat w całkowitej izolacji od świata, również wymyślałabyś sobie różne zajęcia. Wszelkie zabawy i gry szybko nam się znudziły. Cud, że nie zaczęliśmy się jeszcze zabijać z nudów.

Nicollaz podsunął w moją stronę talerz z kołyszącą się niebieską galaretą.

— Co to jest?

— Pieczony mózg skowrońca w malinowym sosie. — Odkroił kawałek i położył na swoim naczyniu. — Tutejszy przysmak — dodał, widząc moją minę. — Powinnaś coś zjeść. Wbrew pozorom, jest bardzo dobre.

— Chyba podziękuję. — Galareta zatrzęsła się na widelcu Nicollaza. — A co to jest? — spytałam, pokazując danie z brązowymi kulkami przystrojonymi zielonymi gałązkami.

— Kieszonki z nadzieniem z kasztanów i orzechów. Nic wielkiego, ale spróbuj.

Podał mi misę, z której nałożyłam kilka kulek.

Muzyka zaczęła grać w najlepsze. Mały zespół składał się z fauna Eriama, dziewczyny o czerwonych włosach i zielonoskórej driady, którą widziałam wcześniej z Cassyanem. Dźwięki fletu i fujarki przeplatały się ze sobą, tworząc wesołą, skoczną piosenkę.

Jedzenie znikało w szybkim tempie, a kolorowe napoje rozlewały się po stole. Biały obrus przestał być biały. Biesiadnicy rozweseleni po wypiciu Drapacza, podśpiewywali do sobie tylko znanych melodii, śmiali się i obrzucali owocami. Nieco przerażona obserwowałam rozwój wydarzeń, podjadając nadziewane kulki, które ku mojemu zdziwieniu okazały się bardzo smaczne.

Cassyan zdawał się nie przejmować tym, że rogaty chłopak wszedł właśnie na stół i prezentował pewien ludowy, jak to określił, taniec, i szeptem rozmawiał z Brianną. Spokój został zakłócony, dopiero gdy kawałek mięsnej bryły uderzył w idealną twarz dziewczyny. Zapadła przerażająca cisza.

Brianna wyjęła z kieszeni jedwabną chustkę i jednym ruchem starła plamę z policzka. Następnie wstała z miejsca, chwyciła niewinne ciastka z wiśniami i rozpoczęła bitwę.

Rzuciłam jedno spojrzenie Nicollazowi, a on bez słowa pociągnął mnie za rękę i schował pod stół.

— Tutaj będziemy bezpieczni.

Klątwa orchideiOnde histórias criam vida. Descubra agora