✾Rozdział 1

1.3K 110 101
                                    


Idilla znalazła ciało człowieka leżące u stóp bramy, całe we krwi i błocie. Obudził nas jej krzyk.

Niektóre moje koleżanki rzuciły się do okien, by zobaczyć, co się dzieje. Głos dobiegał z naszego ogrodu, niósł się echem po wnętrzu budynku. Kobieta wrzeszczała jak opętana.

Wkrótce drzwi do naszej sypialni zostały otwarte przez Delię, Najstarszą Kapłankę, która oznajmiła:

- Zostańcie na miejscach. Armina, za mną. - Płomień świecy, którą trzymała w ręku, zadrżał, gdy cofnęła się, przepuszczając dziewczynę.

Armina była jedyną wśród nas obdarzoną tchnieniem magii, jak to zwykły określać kapłanki. Jej wygląd wcale nie odzwierciedlał zdolności - była raczej chuda, mizerna, o dużych, ciemnych oczach, w których często widać zagubienie. Nikt nie pomyślałby, że ktoś tak pospolity może posiadać potężną moc.

Zazdrościłam jej. Wszystkie jej zazdrościłyśmy. Która z nas nie chciałaby być na jej miejscu? Kapłanki wyraźnie ją faworyzowały, pozwalały na więcej, niż mogła reszta z nas. Były dumne, że chociaż jedna z ich adeptek otrzymała dary naszej bogini. Też chciałabym, żeby ktoś był ze mnie dumny.

Nawet jeśli moim talentem miałoby być wskrzeszanie trupów.

Przez chwilę ściskałyśmy się przy oknach i z ciekawością obserwowałyśmy, jak z budynku wylewały się postaci w białych pelerynach i okrążały dwie osoby niczym sępy. Na nasze nieszczęście właśnie zaczynało padać, krople uderzały w szyby i rozmazywały obraz przed nami. Próbowałyśmy dostrzec naszą koleżankę.

- Tam jest! - Czyjaś dłoń przycisnęła palec do szyby, wskazując na Arminę, którą ktoś ciągnął za rękę. Po chwili dziewczyna nieporadnie opadła na ziemię obok leżącego ciała. W tym samym czasie jedna z kapłanek podniosła klęczącą kobietę, prawdopodobnie Idillę i zaprowadziła ją do wnętrza budynku.

Przy trupie zaczęło robić się zamieszanie. Wokół zgromadziło się coraz więcej osób. W końcu Armina wstała i ruszyła z powrotem w stronę stowarzyszenia.

Kilka moich współlokatorek odkleiło nosy od okien i wybiegło jej na spotkanie.

Czekałyśmy.

W końcu Armina zjawiła się w naszej sypialni z mokrymi włosami i jeszcze dziwniejszym spojrzeniem, niż zwykle i wymamrotała tylko:

- To król.

- Armina widziała sygnet z herbem! - dopowiedziała jedna z jej koleżanek, która wyszła wcześniej, by dowiedzieć się wszystkiego z pierwszej ręki.

- Dlaczego kazały ci wrócić?

- Kim jest ten władca?

- Ożywiłaś go? - Pytania padały ze wszystkich stron. Patrzyłam na to, co dzieje się u wrót naszego bractwa, ukradkiem słuchając, o czym mówiły.

- Nie. On żyje. - Tyle informacji wystarczyło, żebyśmy odeszły od zmysłów, zajmując się rozmyślaniami na ten temat.

Skąd tutaj wziął się jakiś król? I co mogło mu się przytrafić w tych lasach, skoro trafił do nas z tak ciężkimi obrażeniami, że od razu z góry założono, iż nie żyje? Potwór? Wilkołaki? W Dolinie Burz mogło przytrafić mu się wszystko.

Budynek stowarzyszenia mieścił się przy samym wejściu do doliny, na niewielkim wzniesieniu gęsto otoczonym drzewami. Kiedy padło pytanie, dlaczego postawiono ośrodek, w którym przebywają dzieci i młodzież w dość niebezpiecznej lokalizacji, kapłanka odparła dość krótko, że w tym miejscu żyje magia i jeśli kiedykolwiek mamy poczuć jej działanie, to właśnie tutaj. Poza tym nasza bogini jest piastunką drzew, kwiatów, kobiet, śpiewu i miłości, logicznym więc było umieszczenie domu jej wyznawczyń nad Doliną Burz. Przynajmniej tak nam tłumaczono, gdy byłyśmy młodsze.

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now