✾Rozdział 3

576 84 132
                                    

Gdy trzy dni później zeszłam spóźniona na śniadanie, nie spodziewałam się gościa w naszej jadalni.

Pomiędzy kapłankami zasiadał młodzieniec o bladej, zmęczonej twarzy. Mimo worków pod oczami wyglądał dość urodziwie - jego brązowe loki opadające na czoło zdawały się idealnie komponować z ciemnymi, sarnimi oczami. Mężczyzna miał na sobie luźną, bawełnianą koszulę i niepasujące do niej, nazbyt eleganckie i przylegające do ciała spodnie. Ich pasek zdobiły drobne kryształki, mieniące się w świetle dnia, wpadającym przez okna.

Zdziwiona, zatrzymałam się w progu, nie zdając sobie sprawy, że przyglądam się obcemu przez dłuższą już chwilę.

- Emmalia, nareszcie. Gdzieś ty była, dziewczyno? - głos Delii obudził mnie z letargu. Kapłanka siedziała po prawej stronie mężczyzny i właśnie przerwała rozmowę, żeby mnie upomnieć. - Przywitaj się z naszym gościem, to król Zielonej Prowincji. Pan na dworze w R'even.

Kiedy uczono nas geografii, nie przekazano nam tyle samo informacji o mapie Eskalionu, co o redańskich górach i rzekach. Jedyne, co wiedziałam na temat tego kraju, to podział na prowincje, swego rodzaju państwa-miasta, każde ze swoją stolicą i ze swoim władcą.

Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo, kto stamtąd pochodził. Nigdy nie przypuszczałam, że mogą wyglądać, jak my.

Nie wiedząc, jak dokładnie powinnam się zachować, pochyliłam głowę, wykonując przy tym raczej niezdarny ukłon.

- Możesz odejść.

Ruszyłam w stronę wolnego miejsca przy stole, poprawiając okulary, które zdążyły zsunąć się niżej po nosie.

Usiadłam obok Aili, która mieszała łyżeczką w filiżance herbaty i wpatrywała się w naszego gościa, jakby chciała go albo zabić, albo pożreć. Zabrałam się do jedzenia mojego chłodnego już nieco naleśnika z syropem migdałowym, nie omieszkując skomentować jej zachowania:

- Zamierzasz przedziurawić mu czaszkę swoim spojrzeniem?

- Lepiej, zamierzam przedziurawić mu serce - odparła, odwracając się w moją stronę. W jej zielonych oczach dostrzegłam podekscytowanie.

- Żartujesz. Czy ty w ogóle wiesz cokolwiek o tym człowieku?

- Więcej od ciebie. Na przykład wiem, że podziękował nam za pomoc i opiekę, ponieważ wstałam na czas i byłam tu wcześniej od ciebie.

Bogowie! Więc to jest nasz pacjent? Dlaczego wcześniej o nim nie pomyślałam?

W takim razie sprawdziły się moje domysły. Czułam, że pochodzi z Eskalionu, że mógł nadejść jedynie od strony Doliny Burz, ponieważ najbliższe miasto jest za daleko. Poza tym w Redanii mógłby co najwyżej paść ofiarą elfów zrzucających żołędzie na głowy przechodniom. Nawet człowiek nie zadałby takiej rany, chyba że jakimś narzędziem.

- Wyleczyły go? Tak szybko?

- Jak widać. - Wzruszyła ramionami.

- Mówił, co go zaatakowało? Skąd się właściwie tu wziął? O ile dobrze pamiętam, Zielona Prowincja jest położona najdalej od granicy z naszą ziemią.

- Mówił, że to był wilkołak, prawdopodobnie przywódca stada, wielki jak niedźwiedź. Zaatakował go gdzieś... nie pamiętam tej nazwy, ale był wtedy w podróży ze swoim orszakiem. Zostali zaatakowani i potem błąkał się trochę po okolicznych lasach, aż przedarł się przez granicę. Jak wiesz, to nie takie trudne.

Wilkołak... to całkiem możliwe. Ale w takim razie, gdzie byli jego towarzysze? Zamordowani? A może ktoś jeszcze ocalał?

- Straszna historia. Bałabym się sama wędrować po Eskalionie, ale z takim królem u boku...

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now