✾Rozdział 4

485 71 48
                                    

Choć umysł podpowiadał, że to wszystko pewnego rodzaju farsa, mająca na celu uwieźć naiwną dziewczynę, serce rwało, by zaryzykować. Mimo wszystko to mogła być moja jedyna szansa na ucieczkę z Wierzbowego Bractwa. Jedyna szansa, by podążyć inną drogą, niż tą, którą zaplanowano dla mnie z góry.

Przecież od lat zarzekałam się, że uniknę losu kapłanki służącej w jednej z tysiąca białych, murowanych kaplic. Gdzie się podziała cała moja odwaga? Teraz kiedy miałam możliwość ucieczki podaną na tacy, chciałam zrezygnować. Chciałam się poddać.

Tylko czy oddanie swojego życia królowi z obcej ziemi mogło być mądrą decyzją? Czy odwagą można nazwać ślepe powierzenie swojego losu nieznajomemu człowiekowi?

Tak naprawdę, nawet nie miałam pewności, czy był człowiekiem. Choć wyglądał jak my, mówił jak my, uśmiechał sie podobnie do nas, mógł ukrywać swoją prawdziwą postać. Nie miałam pojęcia o rasach zamieszkujących Eskalion, ale zgodnie z moją wiedzą, mógł być nawet magiem, który potrafi zmieniać swój wygląd. Może umiał zmieniać się w niedźwiedzia? Albo tak naprawdę był wampirem, ale nie dawał tego po sobie poznać? Czy wampiry mogą wyglądać tak podobnie do ludzi?

Na żadne z tych pytań nie znałam odpowiedzi, wiedziałam tylko, że poznam je jedynie, jeśli zaryzykuję. Muszę spróbować. Poza tym i tak nic nie będzie gorsze, niż pozostanie w Redanii i życie ze świadomością, że mogłam spróbować odnaleźć rodzinę. Mogłam poznać swoje korzenie i z tego zrezygnowałam.

Jeśli nie podejmę rękawicy, pozostanę na zawsze sierotą szukającą swojego miejsca na ziemi. Nie chcę tego. 

Moją jedyną szansą była Biblioteka Tribiana, w której przechowuje się informacje o wszystkich mieszkańcach naszego kontynentu. Jeśli tam niczego się nie dowiem, to znaczy, że naprawdę jestem sama na świecie. Ale przecież każdy ma jakąś rodzinę, pewne przynależności. Musiałam je poznać.

Miałam swoje powody, by wyruszyć do Eskalionu. Powody, które skłoniły mnie do podjęcia ryzyka.

***

Zanim obudziły mnie odgłosy rozmów w sypialni, śniłam o ogniu. Widziałam płonące chaty i ludzi uciekających przez las. Próbowałam biec, by oddalić się od gorejącego żaru, ale coś trzymało mnie w miejscu. Nie mogłam odejść. Tkwiłam w miejscu tak długo, aż języki ognia zaczęły lizać mnie po plecach, a do nosa dotarł duszący dym.

Obudziłam się zroszona potem, przerażona. Jak zawsze, gdy miewałam koszmary o pożarach.

Dopiero gdy założyłam okulary, zauważyłam wpatrującą się we mnie Lae, rozczesującą swoje rude włosy.

— Em, wszystko w porządku? — spytała łagodnie, nie przerywając czynności.

Szybko rozejrzałam się po pokoju, próbując zrozumieć, dlaczego koleżanki tak szybko zerwały się z łóżek. Jeszcze nawet nie wzeszło słońce.

Objawienie przyszło dopiero po chwili.

Dziś miałyśmy zawalczyć o ożenek z obcym królem.

— W porządku — odparłam krótko, odrzucając kołdrę.

Wyminęłam przyjaciółkę bez słowa i udałam się do łazienki. W środku zastałam grupę dziewcząt walczącą o wolny skrawek pomieszczenia. Dopiero po kilku minutach udało mi się dorwać do umywalki, by doprowadzić się do porządku. Niestety nawet okulary nie zakrywały sińców pod szarymi oczami, które pojawiły się wskutek kilku nieprzespanych nocy.

Związałam włosy w luźny warkocz, by nie przeszkadzały w dzisiejszych zmaganiach i podążyłam schodami w dół, do jadalni, w której czekało już na nas śniadanie. Z tego, co pamiętam, dzisiaj Aila miała pełnić swój dyżur w kuchni, przynajmniej tak twierdziła.

Klątwa orchideiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz