✾Rozdział 10

441 56 28
                                    


Tej nocy cała ziemia i niebo błyszczało. Elfy rozwiesiły malutkie latarenki na gałązkach drzew i łodygach kwiatów, a driady rozpaliły pochodnie. Tysiące świetlików osiadło na krzewach owocowych, rozświetlając ogród.

Rozmowa z królem uspokoiła mnie na tyle, bym mogła przestała bać się o własne życie. Choć byłam najbardziej bezbronnym stworzeniem pod barierą, moja śmierć nikomu by w niczym nie pomogła. Jako przyziemna stanowiłam klucz do złamania klątwy, byłam kimś, o kogo powinni się troszczyć. To dlatego naprawili mój wzrok i zadbali o moje rany.

Pozwoliłam Virienne zaprowadzić się do komnaty, bym mogła się wykąpać.

Łaźnia stanowiła drugie pomieszczenie, do którego prowadziły białe drzwi ze złotą gałką w kształcie pyska lwa, która zdobiła także inne meble. Podłogę zdobił miękki, kremowy dywan, ściany wysadzono marmurowymi płytami, a na jednej z nich wisiało wielkie lustro. W jego odbiciu doskonale widziałam wszystkie moje zabliźniające się rany i sińce. Bandaż na głowie wymagał zmiany.

Virienne podchwyciła moje spojrzenie.

— No tak, zapomniałam! Wybacz. Trzeba zająć się bandażem — powiedziała z niewinnym uśmiechem na piegowatej twarzy. Przymknęłam oczy, gdy zaczęła delikatnie odwijać materiał z mojego czoła. — Zobacz, nie ma nawet śladu.

Rzeczywiście, po zderzeniu z drzewem nie zostało żadnej blizny. Teraz jedynym, co pozostało na twarzy po przeżytym koszmarze, były podkrążone, zmęczone oczy.

— Będzie dobrze — szepnęła Virienne, jakby czytała mi w myślach. — Gorąca kąpiel potrafi rozwiać wszystkie smutki. Wiem coś o tym.

Uśmiechnęłam się do niej, ale grymas szybko zszedł z mojej twarzy.

— Mam tylko kilka dni, żeby wpaść na rozwiązanie klątwy. Inaczej...

— Ochronimy cię — odparła, nie pozwalając mi dokończyć. Mimo swojej delikatnej barwy głosu te słowa wypowiedziała z siłą, której bym się po niej nie spodziewała. — Poza tym, pomożemy ci we wszystkim.

— Poprzednich nie ochroniliście — szepnęłam.

Virienne odwróciła się w stronę lustra.

— Żadna z nich nie próbowała uciec oknem, rozbijając je wcześniej w drobny mak. — Poczułam, że pąsowieją mi policzki. — Poza tym, wierzę, że tym bardziej będzie inaczej.

— To samo mówił król. To znaczy Cassyan. Ale ja nawet nie mam pojęcia o tym, jak działają klątwy.

— Będziesz mieć całe dnie na przetrząsanie naszej biblioteki. A tam z pewnością coś się znajdzie, w końcu ten dom należał do rodziny Cassyana. Musi tutaj być coś, co naprowadzi cię na trop.

Odwróciłam się w jej stronę.

— Biblioteka?

— Nie wspomniał ci o tym szczególe? A myślałam, że to ja mam złą pamięć, ha! — Parsknęła śmiechem i klepnęła się w kolano. — Dostrzegłam błysk w tym oku! Czyżbyś lubiła czytać?

— Moją ulubioną powieść przeczytałam dwanaście razy — odparłam. — W bractwie nie mieliśmy zbyt wielu książek. Czytałyśmy tylko księgi natchnionych, w których opisywano historie bogów i świętych.

— Cóż, w takim razie myślę, że biblioteka cię zachwyci. Sami często w niej przesiadujemy, ale Cassyana to drażni. Hałas w jego świątyni dumania jest niedopuszczalny — zachichotała nerwowo. — No, nie zawracam ci już głowy, bo woda wystygnie. Zobaczymy się przy ognisku.

Klątwa orchideiWhere stories live. Discover now