2.03. duchy tańczące na niebie.

687 39 19
                                    







Rina obudziła się wcześnie rano, lecz nadal leżała w namiocie, wspominając przeprowadzoną wczoraj rozmowę.

— Szkoda mi żegnać się z twoją drogą babcią, a mają ciocią — oznajmił Unalaq, przystając obok Narine.

— Nie wątpię — odparła Rina. — Z nią zawsze trudno się pożegnać.

— Ciepła z niej kobieta, mój drogi ojciec zawsze ją cenił — stwierdził mężczyzna.

Nie wyczuła w jego głosie ani gamą nieszczerości, a jednak nadal była względem jego intencji niezwykle sceptyczna.

— Przywalić potrafi. Ja również — powiedziała, niby beztrosko, a jednak z wybrzmiały ostrzeżeniem. — Więc jeśli ktoś, coś knuć za plecami będzie, niech się ma na baczności. Mówię, w razie czego.

— Zrozumiałem — odparł Wódz Północnego Plemienia Wody, przyglądając jej się badawczo. — Nie musisz się obawiać.

— Oczywiście — mruknęła bez przekonania.

Musiała wstawać, żeby przygotować się do podróży z Korrą, Unalaqiem, jego dziećmi, oraz Mako i Bolinem. Rina dostała własnego wielbłąda arktycznego, na którego grzbiecie miała podróżować. Dziewczyna ubrała na siebie ciepły płaszcz charakterystyczny dla tej strony świata. Włosy, które od jakiegoś czasu były czarne z czerwonymi końcówkami uczesała w dobierany warkocz. Sięgał jej prawie do połowy ud. Lubiła ich długość i ciężko pracowała, aby były zdrowe.

Korra zastanawiała się, dlaczego nie było jeszcze Bolina, jednakże po chwili zamiast niego pojawił się ojciec Korry. Tonraq uparł się, aby im towarzyszyć. Najwidoczniej nie ufał swojemu bratu, w czym nie było nic dziwnego, patrząc na ich wzajemne stosunki.

— Potrzebuje kogoś, kto będzie jej strzegł! — zapierał się uparcie Tonraq.

Korra i Mako podjechali w ich stronę, a Rina do nich dołączyła.

— Dlaczego uważasz, że wiesz co dla mnie najlepsze? — zapytała Korra.

— Ponieważ jest ignorantem! — zarzucił Unalaq. Tonraq prychnął. — To smutna prawda, ale tacy, jak twój ojciec wytrącili z równowagi świat duchów. Lekceważył moje ostrzeżenia i niczego się nie nauczył.

— A co się wtedy stało? — zaciekawiła się Korra. Rina zastanawiała się, czy to właśnie o tej sytuacji, wspominała jej babcia.

— To już jest nieważne, teraz najważniejszy jest Wieczny Sztorm — stwierdził Tonraq.

— Wieczny Sztorm? — zdziwił się Mako.

— Coś, może jaśniej? — drążyła Rina. Zaczynało ją irytować ich zachowanie. Jakby nie mogli się normalnie dogadać i jej nie denerwować swoimi krzykami.

— Potężna burza, która od kilkudziesięciu lat nęka biegun — oznajmił Tonraq. — Jadę z wami, chyba że zdołasz mi przeszkodzić.

Unalaq i Tonraq zaczęli mierzyć się groźnymi spojrzeniami, ale Rina nie zamierzała patrzeć na tę durnotę. Mało brakowało, a zaczęliby się bić na pięści, albo używać do tego magii.

— Jaki problem, żeby pan Tonraq z nami pojechał? — zapytała Rina, mając dosyć tych beznadziejnych kłótni. — Zachowujecie się jak dzieci w piaskownicy. Po prostu jedźmy wszyscy i tyle. Przestańcie marudzić.

Dyskusję przerwał im krzyk Bolina. Chłopak przyjechał na pojeździe dla trzech osób. Tak, jak z wielką radością powiedział, dostał go od tego całego Varricka. Bolin dostał od niego jeszcze kombinezon. Rina pożałowała, że nie było z nimi Asami.

legacy || legends of korra Where stories live. Discover now