Rozdział 2

1.1K 113 194
                                    

Mężczyzna wysiadł z taksówki i spojrzał się przed siebie. W jego oczy rzucił się ogromny neon pobliskiego baru „Deepest Desires".

Uśmiechnął się pod nosem i poprawił swój plecak. Czuł w sobie lekki strach. W głowie cały czas miał obraz swojej dziewczyny, trzymającej drobne dłonie na jego policzkach. Uniósł lekko kąciki ust na to wspomnienie i westchnął cicho.

Wiedział, że mógł jej już nigdy nie zobaczyć.

Wszedł do środka i rozejrzał się. Dookoła było pełno nieznanych mu ludzi. Większość siedziała przy stolikach i głośno rozmawiała. Starał się jednak nie przyglądać im zbyt długo, aby nie wzbudzać podejrzeń. Co jeśli ktoś by go jednak rozpoznał?

Podszedł do baru i usiadł na pobliskim krzesełku. Czuł lekki niepokój. Jednak kto nie czułby się dziwnie wiedząc, że zaraz będzie starał się dostać do siedziby najniebezpieczniejszego człowieka w Ameryce. Może i nawet na świecie.

Podszedł do niego umięśniony i łysy mężczyzna. Nie wyglądał na barmana, jednak fartuch zawiązany w pasie zdradzał jego posadę w tym zapyziałym miejscu.

— Co podać? — bardziej warknął niż zapytał.

— Obaj dobrze wiemy co. — brunet nachylił się nad blatem — Ghost. — szepnął wprost do ucha mężczyzny, którym lekko wstrząsnęło na wspomnienie osoby, którą tak nazywano. Boże czuł się jak w cholernym filmie akcji.

— Czego chcesz? — wysyczał

— Gdzie on jest? — wyprostował się na krześle i zacisnął pięść

— Uwierz mi. Tylko on sam wie gdzie jest. Skoro pytasz się o niego, zdajesz sobie sprawę z kim masz do czynienia. — zaśmiał się przecierając blat jakąś brudną szmatą. Harry skrzywił się i spojrzał mężczyźnie w oczy.

— Chcę z nim współpracować.

— Oj dzieciaku. Nie wiesz na co się piszesz. — stwierdził — Albo zamawiasz albo się stąd wynosisz słodki. — poklepał go po policzku i posłał ironiczny uśmiech

Patrzył jak facet odchodzi i głośno westchnął. Okazało się to trudniejsze, niż wydawało mu się na początku. Wpatrywał się chwile przed siebie i uderzał palcami o blat baru. Wiedział, że nic już nie wskóra. Podniósł się z miejsca i wyszedł na zewnątrz. Poczuł różnice między zatęchłym powietrzem w budynku, a tym poza nim. Wypuścił głośno powietrze z ust i skierował się w kompletnie inną stronę. Miał jeszcze jeden plan, który wręcz musiał zadziałać.

Zamierzał się im podłożyć.

Ruszył w stronę ciemnych uliczek. Założył drugie ramie plecaka i szybszym krokiem skierował się tam, gdzie wszystko miało się zacząć. Wszedł głębiej rozglądając się we wszystkie strony. Na betonie leżało porozbijane szkło oraz zwłoki przerośniętych myszy czy szczurów. Co kawałek natrafiał na osoby bezdomne, które siedziały i mruczały coś pod nosem. Jeden nawet złapał bruneta za rękę i prosił go, aby nie szedł dalej. Harry jednak nie dawał za wygraną. Wyszarpał nadgarstek z uścisku nieznajomego faceta i poszedł przed siebie, nie przejmując się tym co zaraz miało to spotkać.

Wtem, zauważył trzech mężczyzn mierzących z broni do osoby, która stała do nich tyłem i miała uniesione w górę ręce.

Styles schował się za pobliską ścianą i przyglądał się całej sytuacji. Wiedział jednak, że zaraz będzie musiał dać o sobie znać. Jakoś musi dostać się do ich siedziby. Miał jednak nadzieję, że nie zabiją go tak samo szybko jak odda się w ich ręce. Chciał doprowadzić tę sprawę do końca.

Canyon Moon/ larryWhere stories live. Discover now