AFTER CANYON MOON

1.1K 115 315
                                    

[jesli możecie, proszę włączcie piosenkę z załącznika w pętli przez cały rozdział]

Dwóch ubranych na czarno mężczyzn weszło w ciszy do mieszkania. Bez słowa zdjęli swoje płaszcze oraz buty i ruszyli do salonu, gdzie paliła się jedynie mała lampka. Usiedli na małej kanapie, wpatrując się w pustą ścianę przed sobą. Żaden z nich nie miał bladego pojęcia co miałby powiedzieć. To wszystko wydawało się jakieś dziwne, trudne do skomentowania. Wyższy z mężczyzn odetchnął głośno i powoli odwrócił się w stronę drugiego, który z opuszczoną głową i przymkniętymi oczami, zdawał się ignorować cały świat dookoła.

— Louis... nie rozmawialiśmy przed tydzień. Nie powiedzieliśmy do siebie ani jednego słowa... Chciałbym to z tobą wyjaśnić... — powiedział głębokim głosem brunet.

— Co chcesz wyjaśnić, Harry? — zapytał.

— Dlaczego mnie wtedy nie zabiłeś?

Wtem rozbrzmiał dźwięk wystrzału i huk uderzającego ciała o ziemię. W budynku nastała głucha cisza, na zmianę przerywana głośnym szlochem.

Nabój od pistoletu wystrzelił prosto w lustro, które znajdowało się przed nimi. Nogi Harry'ego odmówiły posłuszeństwa. Zielonooki zawył głośno kiedy opadł z bezsilności na ziemię. Kątem oka widział jak Louis klęka obok niego na kolanach i chowa swoją twarz w dłoniach.

Brunet był pewien, że Louis go zastrzeli. Widział tą pustkę w jego oczach, widział to zdecydowanie...

— Nie potrafię. — wyszlochał szatyn.

— Lou... — Harry przeczołgał się w stronę mężczyzny, jednak w momencie kiedy starszy zauważył, jak Styles wyciąga w jego stronę rękę – wstał z ziemi jak poparzony.

— Nie dotykaj mnie, Harry. — wyszeptał. Brunet zaszlochał głośno patrząc smutno na twarz Louisa, po którego policzkach spływały łzy — J-ja to załatwię ale proszę nie zbliżaj się do mnie. — odwrócił się i wybiegł z domku, trzaskając za sobą drzwiami.

Pozostawił Harry'ego wciąż leżącego na ziemi, który trzymając się za brzuch płakał głośno i walczył o każdy oddech.

— Nie mogłem. — odpowiedział szatyn po chwili ciszy — Nie mogłem odebrać życia osobie, którą kochałem... wciąż kocham. — ostatnie słowa wręcz wyszeptał. Gdyby nie to, że Harry siedział dość blisko niego, szanse na to, że by to usłyszał były znikome.

— Lou, ja... chciałbym ci to wytłumaczyć. Wiem, że cię oszukałem... ale zrozumiałem to... zrozumiałem, że sam także darzę cię ogromnym uczuciem, nie jesteś mi obojętny, znaczysz dla mnie naprawdę wiele. Nie mógłbym ci tego zrobić... — mówił patrząc się zaszklonymi oczami wprost w te należące do Tomlinsona — Momentami naprawdę w to brnąłem ze względu na ten plan. Potem, obowiązek, który miałem wypełnić zszedł na ostatni plan. Najważniejszą rzeczą stałeś się dla mnie ty... Potem to wszystko zaczęło mnie przytłaczać... moja orientacja, uczucia, którymi zacząłem cię darzyć... działo się to tak szybko, zaczęło mnie przytłaczać... myślałem, że jedynym racjonalnym wyjściem będzie zakończenie tego wszystkiego i wrócenie do normalności. Dopiero w samolocie zrozumiałem, że moją normalnością jesteś właśnie ty... To moja wina, obwiniałem cię wtedy za to, że przez tak długi czas ukrywałeś, że jesteś Ghost'em, a to tak naprawdę ja od samego początku byłem oszustem.

— Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz H... — starszy pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

Opowiedział mu wszystko – począwszy od rozpoczęcia znajomości z Liamem, aż po dzień kiedy pierwszy raz spotkał się twarzą w twarz z Harry'm jako William. Myślał, że młodszy przyjmie to gorzej, zacznie płakać, wyzywać go... i koniec końców zostawi go samego, wykrzykując mu prosto w twarz jak bardzo go nienawidzi. Tak się jednak nie stało. Harry spojrzał się na niego z uśmiechem po czym zaśmiał się pod nosem.

Canyon Moon/ larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz