Rozdział 22

865 78 221
                                    

[włączcie sobie piosenkę w pętli ;)]

Kiedy Harry skończył rozmawiać z komendantem, nie wrócił do Louisa. Czuł się cholernie źle, z tyłu głowy w pewien sposób żałował tego co zrobił, jednak za wszelką cenę starał się pozbyć tej myśli.

Ułożył się w swoim łóżku i po kilkunastu minutach bezcelowego wpatrywania się w sufit – zasnął.

Rano obudził się dość wcześnie. Od razu wyszedł spod koca, podreptał do salonu gdzie usiadł na kanapie i włączył telewizje. Starał się zająć czymś, aby nie męczyć się wyrzutami sumienia, które cały czas uderzały w niego z impetem. Jego noga niespokojnie podskakiwała, a głowa zaczynała boleć niemiłosiernie. Nawet nie zauważył kiedy w jego oczach pojawiły się łzy. Że też mu się zachciało w ogóle przyjeżdżać tutaj i brnąć dalej w tą szopkę. Sam zrobił sobie pod górkę i teraz musiał sobie z tym radzić.

Problem był w tym, że on sobie nie radził.

Uczucia przytłoczyły go w tak okrutny sposób, który sprawiał, że wszystko w środku się zaciskało, a on miał ochotę zwinąć się w kulkę z bólu i głośno płakać. Modlił się w myślach, aby Louis nie zszedł teraz do salonu. Był pewien, że gdyby go teraz zobaczył – załamałby się.

Jak na złość usłyszał ciche kroki starszego za sobą. Zacisnął mocno powieki i objął się ramionami. Nie był gotowy spojrzeć mu prosto w twarz, nie po tym co zamierzał zrobić. Spiął się kiedy poczuł znajomy, ciepły dotyk, który zawsze przyprawiał go o szybsze bicie serca i czerwone rumieńce. Teraz wzbudzał on jedynie strach i poczucie winy.

— Skarbie... — Harry odwrócił swoją głowę w przeciwną stronę i przygryzł wargę. Nie mógł zacząć płakać, po prostu nie mógł. — Twoja połowa była zimna, gdy wstałem. Długo nie śpisz? — szatyn zacisnął swoją dłoń mocniej i delikatnie przejechał nią na policzek młodszego, stając tym samym przed nim.

Harry spuścił głowę jeszcze bardziej przymykając oczy. Czy tak się w ogóle dało? Widocznie tak. Tak bardzo nie chciał pęknąć, a zdawał sobie sprawę, że zbliżało się to wielkimi krokami, było to wręcz nieuniknione.

— Heeeeeej, motylku, czy coś się stało? — brunet pokręcił szybko głową, a jego żołądek się zacisnął kiedy usłyszał określenie jakim zwrócił się do niego Louis. — Przecież widzę, że coś jest nie tak Harry... jestem tu cały czas dla ciebie, możesz powiedzieć mi o wszystkim, a ja obiecuję, że postaram się zrozumieć i ci pomóc. — ułożył swoje palce na brodzie zielonookiego i uniósł jego twarz, aby tamten spoglądał mu prosto w oczy.

Harry wzruszył ramionami i zabrał swoją twarz z uścisku. Wciąż wstrzymywał płacz, który zbierał się w nim coraz bardziej, wręcz błagał o to, aby się wydostać na zewnątrz. Brunet tylko czekał aż usłyszy to, co sprawi, że jego wszystkie bariery puszczą, a on jedyne do czego będzie zdolny to brak możliwości złapania oddechu i łzy, które będą spływały w dół po jego policzkach.

— Harry, proszę... martwię się o ciebie, dlaczego nic nie mówisz? Kochanie, proszę powiedz mi o co chodzi, nawet nie wiesz jak moje serce się kraja kiedy patrzę w tym momencie na ciebie. Kocham cię tak cholernie mocno i zależy mi na tym abyś dobrze się czuł i... — to był moment kiedy Harry już nie wytrzymał. Spojrzał się zaszklonym wzrokiem, prosto w oczy Louisa i wypuścił ze swoich ust głośny szloch. — Och kochanie... — wyszeptał przyciskając głowę chłopaka do swojej piersi.

Harry coraz głośniej zanosił się płaczem, nie był w stanie wydusić z siebie niczego innego prócz szlochu i głośnego zaczerpywania powietrza, którego z każdą chwilą coraz bardziej mu brakowało.

Canyon Moon/ larryWhere stories live. Discover now