Rozdział 15

1.3K 99 336
                                    

William leżał na kanapie głośno chrapiąc, a Harry siedział obok niego, z nogami szatyna na swoich udach. Patrzył się w telewizor gdzie leciał jakiś przypadkowy program, który go kompletnie nie interesował. Od około trzech godzin siedział w tej pozycji czując jak jego tyłek powoli zaczyna boleć. Wyglądało na to, że William nie zamierzał się obudzić w najbliższym czasie, a Harry nie chciał zaburzać jego snu bo dobrze wiedział, że poprzedniej nocy szatyn nie zmrużył oka. Chłopcy wezwali go do budynku „B" bo znów mieli jakiś problem. Harry wtedy spał, ale rano kiedy przygotowywał śniadanie dla ich dwójki, niebieskooki wrócił i usiadł przy stole niemal od razu zasypiając.

~•~

Gdzie byłeś? - zagadnął Harry.

Nie powiem ci, bo znów będziesz wyzywał mnie od mordercy. - uśmiechnął się do niego kpiąco i schował twarz w dłoniach.

Masz rację, nie mów. - wzruszył ramionami i położył przed szatynem talerz z tostami.

Starszy nawet nie podziękował, tylko wziął się za jedzenie. Harry wywrócił na to oczami i sam zaczął jeść. Siedzieli chwilę w ciszy, przysłuchując się szczekaniu Beliala z ogrodu, kiedy to Will się odezwał.

Masz jakieś plany na dziś? - Harry uniósł na niego swój wzrok, jednocześnie popijając kawę.

Tak.  - odpowiedział bez zastanowienia.

W takim razie je odwołaj. - stwierdził szatyn uśmiechając się do niego szeroko.

Tym razem się na to nie nabiorę. Nigdzie z tobą nie idę. Nie minął nawet tydzień od ostatniego wyjścia na „randkę". - zrobił cudzysłów w powietrzu - A ty się zbytnio nie wykazałeś.

Oh przestań. - uderzył dłońmi o blat wysuwając się nad nim, aby być bliżej młodszego, który uniósł kpiąco brwi i mierzył go wzrokiem - Mi tam się podobało. Poza tym, nigdy nie organizowałem randek, więc bądź wyrozumiały.

Nic nie pobije tamtej nocy na dachu. Wybacz, ale jesteś swoim własnym przeciwnikiem. - wzruszył ramionami i zgarnął talerze, które potem wylądowały w zmywarce.

Chcesz się założyć? - posłał mu wyzywający uśmiech.

Zależy o co. - uścisnął dłoń starszego czekając na jego odpowiedź.

W sumie to o nic, po prostu o przekonanie. - Harry przytaknął, potrząsnął jego dłonią i wyszedł z kuchni.

William szedł krok w krok za nim i tak jak on usiadł obok niego na kanapie.

Harry złapał za pilota i włączył telewizor, a szatyn złapał za koc i położył się wzdłuż kanapy, kładąc swoje stopy na kolanach Stylesa.

Harry nawet to lubił. Zaczynało mu coraz bardziej pasować samo przebywanie z szatynem. Z każdym dniem coraz lepiej się dogadywali i Styles nie miał jakichkolwiek zastrzeżeń w stronę mężczyzny jeśli chodzi o jego charakter i takie tam. Starał się nie zwracać uwagi na fakt, że starszy jest gangsterem bo twierdził, że zaprzyjaźnienie się z kimś kto jest tak blisko Ghost'a bardzo mu pomoże. Postanowił, że dzisiejszego dnia zacznie wypytywać o różne rzeczy związane z gangiem i miał nadzieje, że William się wysypie. To może być trudne ale musiał w końcu ruszyć ze swoim planem. Zbyt bardzo się rozleniwił. Stwierdził, że zdobył już wystarczająco zaufania ze strony członków gangu, aby ten sprzedał mu kilka ważnych informacji.

William kopnął młodszego lekko w brzuch chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Harry spojrzał się na niego widząc na jego ustach wymalowany szeroki uśmiech. Wbrew wszystkiemu sam uśmiechnął się na ten widok i poczuł jak niekontrolowanie na jego policzki wpływa delikatny rumieniec.

Canyon Moon/ larryTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang