§ 1.

380 18 37
                                    

W ciągu roku pracy w kancelarii prawnej Karlicki&Lubczynko nauczyłam się kilku zasad, które niewątpliwie rządziły prawniczym światem. Po pierwsze – nigdy nie obiecuj wprost klientowi, że wygrasz jego sprawę, ale rób wszystko, aby on głęboko w to wierzył, bo wtedy jest bardziej skłonny do współpracy. A to zdecydowanie ułatwia ci robotę. Po drugie – jeśli to tylko możliwe, staraj się wypracować ugodę. Procesy sądowe może i stanowią kwintesencje pracy obrońcy, ale są naprawdę wyczerpujące psychicznie. Zwłaszcza jeśli na twojej drodze stanie wyjątkowo waleczny prokurator. Po trzecie – jeśli już dojdzie do procesu, nigdy nie idź na żywioł. Notatki, nawet niezbyt szczegółowe, to podstawa, bo jak się zatniesz, a nic nie przypomni ci, o co właściwe chciałeś zapytać świadka, to już kaplica. Po czwarte – nawet jeśli przegrasz sprawę, musisz wziąć to na klatę, wyciągnąć wnioski na przyszłość i nie rozpamiętywać tej porażki w nieskończoność. W innym razie twoja samoocena diametralnie zacznie spadać, a to z kolei niekorzystnie wpływa na jakość dalszej pracy, wizerunek twój, twojego patrona i całej firmy. Po piąte i najważniejsze – klient zawsze wie najlepiej, nawet jeśli nie ma racji.

– Panie Marczyk. – Mecenas Dziurowicz westchnął ciężko i pochylił się do przodu, opierając łokcie na biurku. – Oczywiście, że ma pan prawo nie przyznawać się do winy i złożyć wyjaśnienia, ale nie radziłbym kłamać sądowi w żywe oczy, skoro to ewidentnie pan jest na tym nagraniu – wyjaśnił, patrząc na siedzącego po drugiej stronie mebla mężczyznę z surową miną. – Proszę oszczędzić tej żałosnej szopki sobie, nam, prokuratorowi i składowi orzekającemu.

Marczyk sapnął z frustracją, bo najwyraźniej liczył na to, że on wymyśli sobie jakąś bajeczkę, a my jako jego obrońcy zrobimy wszystko, aby ją odpowiednio uwiarygodnić i załatwić mu uniewinnienie. Niestety nic z tego. Przez te kilkanaście miesięcy zdążyłam się już uodpornić na tego typu zagrywki. Dziurowicz tym bardziej, skoro użerał się z takimi cwaniakami od dobrych trzydziestu lat.

– To co ja mam niby powiedzieć?! – wrzasnął wzburzony klient, na co ja tylko przewróciłam oczami i po raz chyba tysięczny w ciągu ostatniej godziny spojrzałam na swój telefon.

Nic. Nadal cisza.

– Najlepiej prawdę – odparł niewzruszony mecenas. – Dowody są naprawdę mocne, podobnie jak zeznania świadków, więc lepiej bez zbędnych ceregieli przyznać się do winy, bo wtedy łatwiej będzie nam ugrać względnie korzystny wyrok.

Mężczyzna wciąż nie wydawał się przekonany do zaproponowanego przez nas sposobu rozwiązania tej sprawy. Cóż, w pewnej mierze byłam w stanie go zrozumieć – nikt nie chciałby się przyznawać szerszej publiczności, że zniszczył mienie publiczne, bo jego i jego partnerkę nieco poniosło przy łazienkowych igraszkach. Fakty były jednak takie, że umywalka w męskiej ubikacji jednej z ostatnimi czasy modnych restauracji spadła z hukiem na podłogę, co mogło potwierdzić znaczne grono restauracyjnych gości, a na kamerze umieszczonej w korytarzu prowadzącym do toalet dość wyraźnie widać twarz naszego klienta, który wraz z towarzyszącą mu kobietą szybko wybiegł z tamtego pomieszczenia. I to w na w pół rozpiętych spodniach, co także całkiem nieźle uchwycił monitoring. Wypieranie się, że to nie on był sprawcą całego zamieszania, który w dodatku uciekł z miejsca wypadku, było w tych okolicznościach doprawdy niedorzeczne.

– Możemy spróbować wykazać, że ta umywalka była nieodpowiednio przymocowana lub już wcześniej pęknięta, ale niestety pańska wina nie ulega wątpliwości – dorzuciłam swoje trzy grosze, aby Marczyk poczuł, że w tym starciu jest dwóch na jednego, i to na jego niekorzyść. – Naprawdę aż tak bardzo się pan wstydzi? – Spojrzałam na niego zaczepnie. – Powie pan po prostu, że miał przy sobie wyjątkowo ponętną kobietę, trochę was poniosło, stało się wielkie bum i tyle. Sędzia też człowiek, na pewno zrozumie.

Twarda jak Pestka (Pestka #2)Where stories live. Discover now