§ 3.

267 13 10
                                    

Jeśli liczyłam na to, że następnego dnia rano obudzę się z przebłyskiem geniuszu dotyczącym tego, co powinnam począć w sprawie Filipa, to niestety się przeliczyłam. Późnowieczorny relaks zafundowany mi przez mojego faceta nieco oczyścił mi myśli, ale w ostatecznym rozrachunku i tak niewiele to dało. Wciąż byłam w kropce i nie potrafiłam znaleźć chociaż jednego na tyle mocnego argumentu, aby przekonał mnie do zajęcia jednoznacznego stanowiska. Niby wiedziałam, że nie powinnam się w to angażować, ale coś, najprawdopodobniej ambicja, nie pozwalało mi tak zupełnie z tego zrezygnować. Do głosu próbowała dojść ta część mnie, która za wszelką cenę dążyła do prawdy. A że w sprawie Sordela na pierwszy rzut oka było wiele niewiadomych, ciekawość nie dawała mi spokoju. Po prostu chciałam wiedzieć, co się tam tak naprawdę stało.

Tyle że odkrycie tego zapewne wcale nie będzie takie łatwe. I to nawet nie w kwestii zdobywania dowodów, przesłuchiwania świadków i szukania wyjaśnień. Bałam się, że mogłoby mnie to wiele kosztować przede wszystkim pod względem psychicznym. Bo zajęcie się tą sprawą nieuchronnie ściągnęłoby na mnie przeszłość, z którą z jednej strony chciałam się w końcu rozliczyć, a z drugiej na dobre o niej zapomnieć. To rzeczywiście mogłaby być dla mnie szansa, aby wyjaśnić dawne nieporozumienia, zakończyć bolesne spory i ułożyć pewne relacje od nowa. Ale skutek mógłby być też zupełnie odwrotny. Patrząc na to, jak Marlena traktowała mnie przez ostatnie kilka lat, a zwłaszcza ostatni rok, kiedy regularnie wyciągałam do niej rękę na zgodę, to porażka wciąż była wysoce prawdopodobna. A ja nie znosiłam porażek. Szczególnie tych ponoszonych w życiu osobistym, a te właściwie były jedynymi, które ostatnio mi się przydarzały. A jeśli do tego jeszcze mogłabym polec na polu zawodowym – gdyby okazało się, że dla Filipa nie ma żadnego ratunku – to już sięgnęłabym mentalnego bruku. Czy chciałam sobie fundować taką ewentualność w imię sprawiedliwości? Chyba nawet jak dla mnie to byłoby zbyt przygniatające.

– Porozmawiaj z nim. – Z zamyślenia wyrwał mnie łagodny głos Ksawerego. Odkąd wsiedliśmy do windy, żadne z nas się nie odezwało, więc ta nagła uwaga wydawała się wyrwana z kontekstu.

– Hm? – mruknęłam, przenosząc na niego nieco nieobecny wzrok.

– Porozmawiaj z ojcem – zasugerował, posyłając mi ciepły uśmiech. – Widzę, że wciąż się z tym gryziesz. Może tata spojrzy na sprawę obiektywnym okiem i coś ci doradzi.

– Ty miałeś spojrzeć na nią obiektywnym okiem i z tego, co pamiętam, to niczego konkretnego mi nie poradziłeś – odburknęłam, chociaż ta frustracja nie była wymierzona bezpośrednio w niego, tylko wynikała z ogólne zaistniałej sytuacji.

– Pestka, skarbie, ja nie potrafię spojrzeć obiektywnie na nic, co dotyczy ciebie – odparł ze zmysłowym uśmiechem, ale wiedziałam, że mówił całkiem poważnie. Gdyby role się odwróciły, ja zapewne też nie byłabym w stanie chłodno ocenić jakiejś sprawy, która odnosiłaby się do niego samego czy jego bliskich.

– Ale twój ojciec będzie potrafił? – zapytałam, zakładając ręce na piersi i patrząc na niego czujnie.

– Na pewno bardziej niż ja – stwierdził, sięgając po moją prawą dłoń i lekko ją ściskając. – Z mojej strony mogę zapewnić, że będę cię wspierał w każdej decyzji, jaką podejmiesz. Ale musisz ją podjąć. I myślę, że tata mógłby ci w tym pomóc. W końcu ma dość spore doświadczenie i zapewne, w przeciwieństwie do nas, przeanalizuje tę sprawę bez zbędnych emocji.

Oczywiście miał rację. Zwykle nie lubiłam radzić się innych, bo wychodziłam z założenia, że sama wiem najlepiej, co jest dla mnie dobre, ale tym razem potrzebowałam jednak czyjejś opinii. A najbardziej kompetentnym doradcą wydawał się właśnie mój patron. Nie pozostawało mi więc chyba nic innego, jak tylko wybrać się na wycieczkę do jego gabinetu i zrelacjonować mój problem w nadziei, że on znajdzie dla niego jakieś rozwiązanie.

Twarda jak Pestka (Pestka #2)Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt