§ 13.

221 10 27
                                    

Jeśli miałabym być szczera, to z policją nigdy nie było mi po drodze. Nie żebym kiedykolwiek miała problemy z prawem, które wykraczałaby poza kłopoty z zapamiętywaniem poszczególnych paragrafów. Po prostu nie darzyłam organów ścigania zbytnim zaufaniem. W końcu zazwyczaj zbierali dowody przeciwko moim klientom i próbowali wymusić na sądzie jak najwyższą dla niego karę, a ja usilnie starałam temu zapobiec. Tak więc moja awersja względem policjantów była dość oczywista.

Całe szczęście, że Ksawery miał w tej kwestii o wiele lepsze doświadczenie. W końcu przez kilka lat pracował w policji jako pracownik cywilny w wydziale do spraw walki z cyberprzestępczością. W sumie to trochę ironiczne, że zakochałam się w facecie, który jeszcze niedawno był moim przeciwnikiem. Ale w sumie dobrze się stało, bo liczyłam na to, że jeśli przeze mnie przemówi wrodzona niechęć, to mój facet uratuje jakoś sytuację.

Do tej pory oboje byliśmy zdziwieni tym, że jeden z pszczyńskich policjantów postanowił się z nami skontaktować w sprawie Filipa. Numer Dziury dostał podobno od jakiegoś kumpla z komendy stołecznej. Nic więcej jednak przez telefon nie chciał zdradzić. Zaproponował spotkanie. Na totalnym zadupiu.

Zapuszczanie się w las było dla mnie tak samo fascynujące jak wysiłek fizyczny, więc nie robiłam tego, chyba że ktoś mnie zmusił. Albo wymagała tego sprawa. Dlatego w tym wypadku zrobiłam wyjątek i pozwoliłam Ksaweremu wywieźć się w jakiś busz. Nie bardzo rozumiałam, czemu temu facetowi zależało na takiej konspiracji, ale wiedziałam, że powinnam być mu wdzięczna, iż w ogóle chciał nam pomóc, więc nie miałam zamiaru wybrzydzać. W końcu co złego może mi się stać, skoro mam u swojego boku osobistego napakowanego bodyguarda? Co najwyżej pogryzie mnie komar albo złapię kleszcza. A to relatywnie niska cena za uzyskanie informacji, których desperacko potrzebowałam, aby nie polec z kretesem w sądzie.

Na miejsce dotarliśmy kilka minut przed umówioną godziną. Ksawery zjechał z głównej w boczną, leśną, nie za szeroką drogę. Nie byłam pewna, dokąd właściwie prowadziła ta ścieżka, i nie miałam okazji się przekonać, bo po kilkuset metrach zobaczyliśmy zaparkowanego po prawej stronie granatowego forda i opartego o niego faceta zaciągającego się papierosem. Zatrzymaliśmy się zaraz za nim, wysiedliśmy i podeszliśmy do policjanta.

Na pierwszy rzut oka był przeciętnym mężczyzną po trzydziestce. Krótko przystrzyżone jasne włosy, niezbyt muskularna budowa ciała, wzrost około metra osiemdziesięciu. Naturalny wyraz twarzy. Gdybym go minęła na ulicy, na pewno nie zwróciłabym na niego uwagi.

– Fajnie, że dotarliście – powiedział na wstępie, odpychając się od samochodu i robiąc kilka kroków w naszą stronę. – Sebastian Ryś – przedstawił się, podając mi rękę, którą uścisnęłam z pewną dozą ostrożności.

– Anastazja Brańska, Ksawery Dziurowicz – odpowiedziałam, skinąwszy na mojego chłopaka.

– Znani też jako Pestka i Dziura – dodał z uśmiechem Ksawery, również ściskając dłoń Sebastiana.

– Myślałem, że ksywki to domena przestępców, a nie ich obrońców – odparł Ryś również uśmiechając się nieco kpiąco.

– Cóż, jak się obroni jakiegoś zwyrola, to czasami lepiej skrywać się pod pseudonimem, żeby cię społeczeństwo nie zlinczowało – stwierdziłam z pełną powagą, co chyba wprowadziło policjanta z konsternację, bo nie był pewien, czy to żart.

– Może i racja – mruknął, zaciągając się papierosem. – Ale lepiej przejdźmy do konkretów – dodał, strzepując popiół.

– Bardzo chętnie – odparłam. – Słuchamy więc, bo to w końcu ty chciałeś się spotkać.

Twarda jak Pestka (Pestka #2)Where stories live. Discover now