§ 18.

175 12 26
                                    

Zaczynając studia, wyobrażałam sobie, że w ciągu kilku najbliższych lat stanę się królową rozpraw sądowych i postrachem prokuratorów. Sądziłam, że moja zawziętość i pewność siebie będą wystarczające do tego, aby stać się karnistką najwyższej rangi, niezwyciężoną wojowniczką w sądowych bataliach. Niestety życie bardzo szybko to marzenie zweryfikowało. To była piąta rozprawa w ciągu ostatniego roku, w której brałam udział, zasiadając w ławie obrońców, i nie czułam ani krzty pewności siebie. Wręcz przeciwnie – noga drgała mi nerwowo, stukając obcasem o podłogę, a dłońmi przewracałam w tę i z powrotem rozłożone na stoliku notatki. Dawno już nie czułam takiej tremy. Od tego, co wydarzy się przez najbliższą godzinę, zależała duża część mojego życia. I to nie tylko zawodowego.

Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu. Na widowni siedziało tylko kilka osób. Głównie młodych, a więc pewnie studentów prawa, którzy mimo wakacji postanowili poświęcić trochę wolnego czasu na śledzenie procesu. Rozprawa była jawna, więc w gruncie rzeczy każdy mógł się jej przyglądać. Olaf chciał wziąć w niej udział, ale niestety nie dostał wolnego w pracy. Może to nawet i lepiej. Oszczędzi sobie nerwów.

W jednym z ostatnich rzędów dostrzegłam Ksawerego. Jeśli liczyłam, że pośle mi uśmiech dodający otuchy albo pokaże uniesiony kciuk, to niestety się przeliczyłam. Wpatrywał się w ekran telefonu i kompletnie nie zwracał na mnie uwagi. Chociaż i tak powinnam się cieszyć, że w ogóle tu był. W końcu równie dobrze, mógł olać mnie oraz sprawę i pójść sobie na siłownię.

Po drugiej stronie sali siedział oczywiście Skibiński. Kiedy spotkaliśmy się kilkanaście minut temu na korytarzu, posłał mi jeden, zdawkowy uśmiech w ramach przywitania. To właściwie i tak więcej, niż mogłam się spodziewać. Co prawda mieliśmy układ, ale to nie zmieniało faktu, że staliśmy po przeciwnych stronach barykady. Poza tym z tej umowy chyba i tak nic nie będzie, bo Filip, kiedy strażnicy wprowadzili go na salę, nie zdradzał żadnych oznak co do tego, że jednak zmienił zdanie. Obawiałam się więc, że dzisiaj z jego ust nie padną żadne słowa poza „tak" i „nie". A to oznaczało, że choćby Paweł chciał nam pomóc, będzie miał związane ręce.

Czekaliśmy już tylko na skład sędziowski, a ja z każdą kolejną sekundą czułam się coraz gorzej. Od rana miałam ściśnięty żołądek, więc prawie nic nie zjadłam. A mimo to zaczęło mnie mdlić. Boże, co było ze mną nie tak? Gdzie się podziała ta Pestka, która bez zastanowienia podejmowała największe ryzyko i z dumnie uniesioną głową parła przed siebie, taranując każdą przeszkodę, która stanęła jej na drodze?

Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Obróciłam się w prawo, gdzie siedział mecenas Dziurowicz. Spojrzał na mnie ze stoickim spokojem w oczach.

– W porządku? – spytał szeptem.

W odpowiedzi skinęłam tylko niepewnie głową, bo protokolantka ogłosiła właśnie, że sędzia i ławnicy wchodzą na salę. Poderwałam się do pionu, biorąc głęboki wdech. No to teraz nadeszła chwila prawdy.

Sędzią przewodniczącym był niejaki Grzegorz Aniszczyk – wysoki, chudy mężczyzna po pięćdziesiątce. Sprawiał dość sympatyczne wrażenie, ale wiedziałam doskonale, że to nic nie znaczy. Nie było opcji, aby wydał wyrok, który by nas zadowolił. Nie w świetle zebranych dowodów.

Po otwarciu rozprawy przyszedł oczywiście czas na odczytanie aktu oskarżenia. Nie znalazło się w nim nic zaskakującego. Skibiński odczytał skróconą wersję, chociaż przypuszczałam, że w całości dokument też nie był długi. W końcu zarzut był jeden, oczywisty, a do tego wszystkie dowody, które także zostały zaprezentowane, wskazywały na winę jednej osoby.

– Czy oskarżony zrozumiał treść aktu oskarżenia? – zapytał sędzia, zwracając się do stojącego za mną i moim patronem Filipa.

– Tak – odparł głosem kompletnie pozbawionym emocji.

Twarda jak Pestka (Pestka #2)Where stories live. Discover now