§ 9.

236 12 14
                                    

Moi rodzice uważali niedzielę za dzień święty, więc nie pozwolili nam tego dnia pracować. W sumie nie miałam się im co dziwić – przyjechała dawno niewidziana córka, i to z narzeczonym, więc chcieli spędzić z nią trochę czasu. Czułam wewnętrzną frustrację, że przez to nie posuniemy się ani o centymetr do przodu w sprawie Filipa, ale postanowiłam nie być wyrodnym dzieckiem i pozwoliłam sobie, aby ten jeden dzień w pełni poświęcić rodzinie.

Mama oczywiście zrobiła uroczysty obiad z rosołem, roladą i kluskami śląskimi oraz deserem w postaci kołocza z posypką. Szczerze mówiąc, miło było zjeść coś swojskiego, bo przy moim trybie życia żywiłam się mało i niestety niekoniecznie zdrowo. Ksaweremu też zasmakowały te śląskie specjały, ale musiał pogodzić się z tym, że ja mu takich serwować nie będę.

Marlena, Olaf i Julka także zostali zaproszeni, ale, jak można było się spodziewać, nie pojawili się. Ja jakoś to przełknęłam, ale widziałam, że mamie było przykro. Naprawdę chciała, aby jej córki w końcu zakopały topór wojenny. Cóż jednak mogłam poradzić? Miałam wrażenie, że nawet błaganie na kolanach nie zrobiłoby na mojej siostrze wrażenia.

Po południu udaliśmy się na krótki spacer po okolicy. Ksawery chciał poznać miejsce, w którym się wychowałam, więc pokazałam mu przedszkole i szkołę podstawową, do których uczęszczałam, plac zabaw, na którym spędzałam większość wolnego czasu, oraz inne zakamarki, które były dla nie ważne. Dopiero teraz, kiedy przechodziłam obok nich, zrozumiałam, jak bardzo za nimi tęskniłam. Przez ostatnie lata wmawiałam sobie, że nie miałam do czego tu wracać, że to Warszawa była moim nowym domem. Teraz czułam jednak, że warto byłoby od czasu do czasu tu zajrzeć i powspominać beztroskie chwile dzieciństwa. Chyba faktycznie powinnam częściej odwiedzać rodziców.

Ta ochota przeszła mi nieco, kiedy zaczęliśmy natykać się na sąsiadów i innych mieszkańców Piasku, którzy mnie kojarzyli, chociaż ja ich niekoniecznie. W tym oczywiście musieliśmy wpaść na jedną z największy okolicznych plotkar – panią Balikową – dzięki której zapewne już następnego dnia cała wieś będzie wiedzieć, że młoda Brańska wróciła i prowadza się z jakimś wysokim, umięśnionym delikwentem. Nikt nas bezczelnie nie zagadywał, ale byłam przekonana, że plotki rozejdą się z prędkością światła. I to był ten aspekt życia w małej społeczności, za którym wcale nie tęskniłam.

Nie miałam jednak czasu zajmować się takimi błahostkami. W poniedziałek musieliśmy wreszcie zabrać się do roboty, bo kolejny dzień przestoju mógł nas wiele kosztować. Jeszcze w sobotę Ksawery napisał na Facebooku do znajomych Filipa z Anglii z nadzieją na wydobycie od nich jakichś informacji. Odpisał tylko jeden z nich i niestety nie był w stanie odpowiedzieć na najbardziej nurtujące nas pytania. Przyznał tylko, że pracowali razem z Sodelem w jednej z londyńskich knajp, trzymali się razem, ale niespecjalnie się sobie zwierzali. Dlatego też nie miał pojęcia, co skłoniło jego polskiego kolegę do powrotu do kraju. Po prostu pewnego dnia zwolnił się z pracy, spakował swoje rzeczy i wyjechał. Nie rozmawiali ze sobą od tamtej pory.

Tak więc pierwszy trop okazał się totalną porażką, poza potwierdzeniem faktu, że ostatnie lata Filip spędził za granicą. Kolejne na liście było obecne miejsce zatrudnia Sordela, czyli magazyny na obrzeżu miasta. Pojechaliśmy tam z Ksawerym w poniedziałek z samego rana, ale i tutaj wiele się nie dowiedzieliśmy. Filip uchodził za przykładnego pracownika, spóźnił się może raz czy dwa, ale zaledwie kilka minut. Był raczej typem samotnika, z nikim się bliżej nie zakolegował, a nawet jeśli z kimś rozmawiał, to na zdawkowe tematy. Żaden z współpracowników nie był w stanie powiedzieć o nim czegoś istotnego. Udało nam się jedynie uzyskać jego dokładny adres zamieszkania. I to tam udaliśmy się w następnej kolejności.

Z dostaniem się do klatki schodowej Ksawery chciał czekać na moment, aż ktoś będzie do niej wchodził lub z niej wychodził, ale ja nie miałam tyle cierpliwości co on. Wcisnęłam więc pierwszy lepszy numer na domofonie i podałam się za roznosicielkę ulotek. Wiedziałam, że ludzie tego nie znoszą, ale otwierają dla świętego spokoju. I tak też się stało, więc po chwili wdrapywaliśmy się już na trzecie piętro.

Twarda jak Pestka (Pestka #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz