§ 8.

217 14 25
                                    

Przez ostatnie lata wiele razy zastanawiałam się, jak będzie wyglądał ten moment. Rozważałam różne scenariusze – zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Za każdym razem obiecywałam sobie jednak, że cokolwiek miałoby się stać, odważnie stawię temu czoła i nie pozwolę, aby nienawiść mojej siostry odebrała mi pewność siebie. Byłam świadoma swoich błędów i nie mogłam pozwolić, aby jej oskarżenia, zapewne w dużej mierze prawdziwe, mnie przytłoczyły. Musiałam być silna. Inaczej nigdy nie uda nam się osiągnąć chociażby nikłego porozumienia.

Teraz jednak, kiedy szłam w głąb ogródka, nagle zaczęła mnie opuszczać cała odwaga. Każdy kolejny krok, który stawiałam, był coraz mniej pewny. Wydawać by się mogło, że powinnam być doskonale przygotowana na tę konfrontację – w końcu tak długo na nią czekałam. Tyle że w moich wyobrażeniach to wszystko było łatwiejsze. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej przytłaczająca, niż mogłabym się spodziewać. Poczułam zawahanie, ale wiedziałam, że już nie mogę się wycofać. Poza tym przecież w głównej mierze właśnie po to tu przyjechałam – aby wreszcie rozmówić się z siostrą. Nie mogłam teraz stchórzyć.

– Ciocia Pestka!

Nie zdziwiłam się, że to Julka zauważyła mnie pierwsza. Bardziej zaskoczyło mnie to, że podbiegła do mnie, objęła w pasie i mocno się przytuliła. Naprawdę nie spodziewałam się tak wylewnego przywitania. Sądziłam, że matka już zdążyła nastawić ją przeciwko mnie.

– Przepraszam, że wczoraj nie przyszłam się z tobą pobawić – powiedziała, nadal mnie obejmując. – Ale mama miała wolne i razem piekłyśmy ciasteczka.

Właściwie to cieszyłam się, że mała się wczoraj nie zjawiła, bo byłam zajęta sprawą i pewnie nie znalazłabym dla niej wolnej chwili. Chociaż z drugiej strony to mogła być moja jedyna szansa na to, aby spędzić z nią trochę czasu. Teraz, czując na sobie zimny wzrok Marleny, miałam przeczucie, że mogę pożegnać się ze spotkaniami z siostrzenicą.

– Nic się nie stało – odparłam z uśmiechem, głaszcząc ją po głowie. – Na pewno będziemy jeszcze...

– Julka! Chodź tu natychmiast!

Na dźwięk tego znajomego głosu, za którym tak bardzo tęskniłam, na moment zesztywniałam. Kiedyś słysząc go, taki ciepły i łagodny, czułam się bezpiecznie i beztrosko. Teraz brzmiał ostro, aż przeszły mnie ciarki. I to niestety nie te dobrego rodzaju.

– Ale mamo, to tylko ciocia Pestka! – odkrzyknęła mała, uwalniając mnie z uścisku.

Chciałam złapać Julkę za rękę i podejść te kilka metrów, które dzieliły nas od Marleny i naszej matki, ale moja siostra okazała się szybsza. Podbiegła do nas i przyciągnęła córkę bliżej siebie, jakbym stanowiła dla niej jakieś realne zagrożenie. Ten gest był dla mnie równie dotkliwy, jak byłby wymierzony policzek.

Marlena objęła Julkę ramieniem i podniosła wzrok na mnie. Patrząc na nią, miałam podobne wrażenie do tego, które towarzyszyło mi podczas spotkań z Olafem i Filipem. Jakbym miała przed sobą równocześnie kogoś mi bliskiego i zupełnie obcego. Tyle że tym razem było to uczucie co najmniej dwa razy bardziej dojmujące.

Z wyglądu nie zmieniła się prawie wcale. Wciąż miała sięgające nieco poniżej ramion, równie ciemne jak moje, proste włosy. Twarz nie uległa większym zmianom – pojawiły się tylko pierwsze, ledwo widoczne zmarszczki. Najbardziej moją uwagę zwróciły jednak oczy – nadal miały kolor ciepłego brązu, ale nie dostrzegałam w nich tej dobroci i iskierek radości, które gościły tam jeszcze kilka lat temu. Teraz patrzyły na mnie z chłodem, który przeszywał mnie aż do szpiku kości.

Spodziewałam się, że tak to może wyglądać, a mimo to poczułam ból i rozczarowanie.

– Cześć – odezwałam się ostrożnie, nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy.

Twarda jak Pestka (Pestka #2)Where stories live. Discover now