23.

188 19 28
                                    

Poniedziałki nigdy nie stanowiły moich ulubionych dni w tygodniu. Dzisiejszy dzień tylko to dobitnie potwierdza.

Zacznijmy od tego, że spałem wyłącznie cztery godziny i zostałem bardzo brutalnie wyrwany z tego snu, ponieważ Liz Hemmings weszła do mojego pokoju z wielkim krzykiem, że jest godzina siódma czterdzieści, więc pora wyjazdu z domu, a ja nawet nie usłyszałem budzika, który dzwonił godzinę temu. Próbowała zerwać ze mnie kołdrę, więc musiałem z nią wojować, aby nie musiała oglądać porannej erekcji w moich bokserkach. Byłoby to niezręczne doświadczenie dla obydwu stron, ale po krótkiej wymianie zdań odpuściła siłowanie się i opuściła pomieszczenie z informacją, że jadę autobusem do szkoły. Zapytałem, czy mogę zostać w domu, skoro nie zdążę na pierwszą lekcję, ale nie dostałem zgody.

Z wielkim westchnieniem wstałem z łóżka oraz wykonałem poranną toaletę, aby przypominać człowieka, który przespał całą noc, a nie wyłącznie jej część, chociaż niczego nie żałuję. Myśląc o wieczorze, uśmiech sam ciśnie się na twarz. Nie wspominając o tych cholernych motylkach w podbrzuszu, które doprowadzają do szewskiej pasji.

Założyłem przypadkowe ubrania, nie sprawdzając pogody w telefonie, czego teraz bardzo żałuję. Temperatura sięga prawie trzydziestu stopni Celsjusza, a ja ubrałem spodnie dresowe, w których prawdopodobnie odparzę sobie tyłek przez wyłącznie własną głupotę.

Idąc dalej to wsypałem płatki do miski, a potem okazało się, że nie ma mleka w lodówce. Zjadłem suche płatki, ponieważ nie miałem czasu, aby wymyślić inny posiłek. W między czasie pakowałem swój plecak, do którego nie wrzuciłem najważniejszej rzeczy, ale o tym zaraz. Następnie widząc na zegarku, że do przyjazdu autobusu pozostało wyłącznie dziesięć minut, próbowałem znaleźć skarpetki do pary. Znalazłem dwie białe, ale w różnych długościach, jednak machnąłem na to ręką, ponieważ kolejne spóźnienie dmuchało w kark.

Zbiegłem na dół, gdzie wsunąłem Converse, nie wiążąc sznurówek. Zamknąłem dom na klucz i wyszedłem za bramkę, a wtedy zorientowałem się, że telefon zostawiłem na blacie w kuchni. Siarczyście przekląłem, jednak wróciłem się do mieszkania, żeby wziąć komórkę.

Na autobus biegłem i ledwo wyrobiłem się. Gdy znalazłem się w pojeździe, prawie wypluwając płuca, trafiłem na nieznośnych nastolatków, którzy słuchali muzyki na głośniku bezprzewodowym oraz opowiadali o swoim patologicznym melanżu. Nie wziąłem słuchawek, dlatego musiałem słuchać o tym, że wszyscy równo rzygali, kiedy tylko wybiła północ.

Myślałem, że gorzej być nie może, jednak wszedłem spóźniony na matematykę, a na wychowaniu fizycznym musiałem zgłosić brak stroju, za który dostałem niezbyt sympatyczny opierdol (mówiąc kolokwialnie).

I dochodzimy do aktualnej chwili, czyli długiej przerwy, podczas której jestem na głodzie, ponieważ nie wziąłem karty płatniczej z blatu biurka, a jestem na tyle zapominalski, że od kilku miesięcy nie włączyłem sobie płatności zbliżeniowej przez telefon.

Siedzę przy jednym ze stolików na szkolnej stołówce. Zbiera się tutaj niewielka grupa uczniów, ponieważ większość z nich spędza czas na zewnątrz, gdzie zażywają ładnej pogody. Czekam na Ashtona, który stoi w kolejce po jedzenie. Ludzie znajdujący się w pomieszczeniu, przeprowadzają konspiracyjne rozmowy, jednak od nikogo nie wyłapałem chociażby słowa, które mogłoby nakreślić kontekst. Męczy mnie przeczucie, że stało się coś poważnego, o czym powinienem wiedzieć. Atmosfera wydaje się napięta wszędzie tam, gdzie pojawiam się. Staram się to olewać przez większość czasu, ale gdy zostaję sam, dostrzegam stres wiszący w powietrzu. Nie mam pojęcia, o co wszystkim chodzi.

- Trzymaj. - Irwin rzuca w moją stroną kanapką, zapakowaną w plastikowe opakowanie. Łapię pokarm w obydwie dłonie. Chłopak dosiada się po drugiej stronie mebla z tacką, na której znajduje się jego drugie śniadanie. - Nie mam pojęcia, co jest w środku, ale była to ostatnia, więc nie masz wyboru.

Youth || Muke Clemmings ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz