kości zostają rzucone

144 20 2
                                    

– Chcę mieć tego chłopaczka tutaj najpóźniej do jutra – główny komisarz stuka ponaglająco w fotografię - na pierwsze oko - zwykłego, szarego chłopaka. Nie wyróżnia się niczym, ma najzwyczajniejsze w świecie czarne włosy, małą twarz, duże oczy i pełne usta. Dla zwykłych osób jest to po prostu fotografia przystojnego mężczyzny.

Ale dla nich, policjantów, jest to zdjęcie prawdopodobnego mordercy.

– Ja mogę go przechwycić – dosyć niski, białowłosy facet unosi rękę, wstając. Mundur opina jego szeroką klatkę piersiową i umięśnione nogi, nie pozostawiając wątpliwości, że glina przeszedł solidny trening wytrzymałościowy. Wspomniany policjant pewnym krokiem podchodzi do biurka przełożonego i zabiera fotografię, żeby jeszcze raz jej się przyjrzeć. W końcu spogląda z powrotem na siedzącego za biurkiem pracownika, chowając zdjęcie do kieszeni – Ale zrobię to po swojemu.

———

– Więc wracasz tutaj po siedmiu latach od wyrzeczenia się swojej rodziny, bo potrzebujesz pomocy z gównem, z którym tylko my sobie poradzimy? – starsza kobieta unosi zadbaną, ozdobioną bransoletkami rękę i zaplata kosmyk włosów na palec, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w pochylonego przed nią chłopaka.

– Tak, matko – odpowiada z głową skierowaną do dołu, aby okazać pokorę.

Ona z kolei siedzi na obitym jedwabiem krześle, siorbiąc powoli herbatę, która spoczywa na ozdobnym stoliku obok. W drugiej ręce trzyma papierosa, który tli się powoli, drażniąc jego nozdrza, jednak nie odzywa się na to ani słowem.

To pierwszy raz od siedmiu lat, kiedy stawia stopę w rezydencji Parków, więc musi rozegrać to rozważnie.

– I nagle chcesz z powrotem zostać dziedzicem rodziny, którą porzuciłeś na rzecz ucieczki ze swoim żałosnym kochankiem?

Mimowolnie krzywi się lekko na ostre określenie matki, lecz wie, że nie powinien. Jego były partner okazał się śmieciem, więc musi przestać się tym przejmować.

– Tak, matko.

– Zdajesz sobie sprawę, jak kretyńsko to brzmi? Zaginiony dziedzic? Ha! – wybucha nagle śmiechem, w mgnieniu oka jednak milknąc. Wyraz jej twarzy twardnieje niebezpiecznie, kiedy piorunuje wzrokiem syna – Żartujesz sobie ze mnie?

Park zwęża lekko oczy, czując chłód bijący z jej słów. Wie, że stąpa po cienkim lodzie i wie, że to niebezpieczna gra.

Nie pozostaje mu jednak nic innego.

– Wiem, jak niedorzecznie to brzmi. Wiem też, że proszę o wiele i że źle postąpiłem tamtej nocy, uciekając z domu oraz wyrzekając się wszystkiego. Wiem, i właśnie dlatego zdecydowałem się wrócić – podnosi głowę, odważając się na kontakt wzrokowy – Bo zrozumiałem, że byłem w błędzie.

– Oh? Zrozumiałeś? – zaciekawiona pochyla się do przodu, zaciągając się papierosem – A co takiego zrozumiałeś? Już nie kochasz tego robaka? Gdzie twoja wielka miłość, za którą byłeś gotowy pójść w ogień? – uśmiecha się złośliwie, wypuszczając dym prosto w jego twarz.

A on odwraca głowę, nie mając na to żadnej odpowiedzi. Trafiła w samo sedno.

– San... mnie zdradzał – przyznaje cicho, na co jego matka ryczy śmiechem.

– Zdradzał cię? – parska – Ten pasożyt, który powinien całować cię po stopach za to, że w ogóle na niego spojrzałeś cię zdradzał? – wyciera łzę, która spływa jej po policzku ze śmiechu – O boże, co za komedia.

paradise lost - 𝚂𝙷 𝚡 𝙷𝙹Where stories live. Discover now