ręka która karmi

178 22 5
                                    

– Seonghwa!

W ułamku sekundy znajduje się tuż przy nim. Młodszy stoi sparaliżowany przy drzwiach, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało. Chce pomóc, odepchnąć tego zasranego policjancika od swojego brata, ale nie może. Nie jest w stanie nawet wydobyć z siebie głosu. Widok brata leżącego w bezruchu zaciska mu na gardle pętle strachu, nie pozwalając na żadne działanie. Może jedynie wpatrywać się w Hongjoonga, który przewraca go właśnie ostrożnie na plecy.

Tamten zerka na niego, jednak zwykły rzut okiem wystarczy, żeby nawet nie próbował prosić go o pomoc.

Widział to już. Na miejscach zbrodni, w kostnicach. Kiedy bliskich ofiar paraliżował strach albo niedowierzanie, kiedy nie byli w stanie nic zrobić, mimo że tak bardzo chcieli. Pewnie później będzie się obwiniał, że nic nie zrobił, ale to zjawisko psychologiczne. Mało kto potrafi je kontrolować.

Spogląda w dół, na nieruchomą twarz Seonghwy. Na jego czole zaczynają zbierać się kropelki potu, a z drżących ust uciekają szybkie, płytkie oddechy.

– Tutaj trzeba karetki... – szepcze, sięgając do kieszeni po telefon. Na ten widok Yunho czuje, jakby ktoś zdjął z niego czar.

– NIE! – z wrzaskiem dopada do policjanta i wytrąca mu go z ręki – Żadnego pogotowia! Żadnych scen, matka pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć!

– Nie może? Dlaczego? – unosi brew, a młodszy zaciska usta w wąską kreskę, zdając sobie sprawę, że powiedział za dużo.

– Nie twój interes. W każdym razie, będziesz musiał mi pomóc – nie siląc się na udawaną uprzejmość, odpycha Hongjoonga od swojego brata, po czym - najdelikatniej jak umie - bierze go na ręce.

Po upewnieniu się, że leży wygodnie, odwraca się i pokazuje głową w stronę drzwi – Otwórz.

Białowłosy krzywi się na jego oschły ton, ale posłusznie wykonuje polecenie.

To nie czas na kłótnie – myśli, patrząc na bladą twarz pracodawcy.

W tym czasie Yunho ostrożnie przenosi starszego przez drzwi i posyła mu grymas niezadowolenia.

– Będziesz tutaj tak stał do jutra? Pomóż mi, kretynie.

Czuje, jak powieka drga mu z irytacji, ale cudem ponownie się opanowuje.

– Nawet mi nie powiedziałeś, co mam robić. Może najpierw byś mnie poinformował, czego ode mnie oczekujesz, a potem miał do mnie pretensje, że tego nie robię, hm? – cedzi przez zaciśnięte zęby, ostatkiem sił powstrzymując się od zwyzywania go z góry do dołu.

– Bo ty doskonale powinieneś wiedzieć, co robić. Nie miałeś szkolenia na wypadek takiej sytuacji?

– Nie.

– Trudno. W takim razie sam powinieneś je sobie zrobić, jak każda szanująca się sekretarka. Przecież to logiczne, że takie rzeczy są bardzo ważne i nawet jeżeli nikt ci ich nie podstawi pod nos, to sam powinieneś się nimi zainteresować – prycha, ruszając przed siebie – Doprawdy, jesteś beznadziejny. 

I w tym momencie Hongjoong pęka. 

– Beznadziejny? Posłuchaj mnie, ty zarozumiały, przemądrzały, nadęty, oschły dupku – syczy, podchodząc bliżej – Nie robisz nic, prócz prawienia wywodów o mojej beznadziejności. Jak Seonghwa zemdlał, to stałeś i patrzyłeś się na niego jak ciele w malowane wrota, zamiast mi pomóc. Rozumiesz? Nie zrobiłeś absolutnie nic, kiedy twój ukochany braciszek padł na ziemię, więc jak śmiesz teraz ciągle pierdolić o mnie?! – żacha się, chwytając go za brzegi koszuli. Yunho nie ma jak strzepnąć jego rąk, gdyż wciąż trzyma w objęciach starszego, więc w zamian po prostu odsuwa się na bezpieczną odległość i krzywi z obrzydzeniem.

paradise lost - 𝚂𝙷 𝚡 𝙷𝙹Where stories live. Discover now