przemilczana prawda

171 21 0
                                    

– Seonggie! Chodź, szybko! – San macha do niego radośnie, biegnąc przed siebie, na szczyt górki, która miała posłużyć im jako miejsce na piknik – Bo zaraz zajdzie słońce!

– Już idę! – odkrzykuje z uśmiechem, przyspieszając kroku.

Dociera do szczytu i rozglada się, podziwiając niecodzienną scenerię. Przed nimi rozciąga się śliczny górski krajobraz, teraz staplany w promieniach zachodzącego słońca.

– Pięknie tutaj – szepcze, siadając obok Sana. Tamten przysuwa się do niego i splata z nim dłonie.

– To prawda, piękny widok... – odpowiada, nachylając się do jego ucha – Szkoda, że już nigdy nie będzie mi go dane zobaczyć.

Zdezorientowany Seonghwa odwraca się gwałtownie, a widok jaki zastaje sprawia, że z jego ust dobiega cichy krzyk przerażenia.

Zamiast oczu ukochanego wpatrują się w niego dwie ziejące pustką dziury, z których wypełzają soczyste, obślizgłe larwy. Jego skóra posiniała znacznie, a w niektórych miejscach prześwitują śnieżnobiałe kości.

– Nie zobaczę zachodu słońca już nigdy więcej – San chwyta go za ramiona gnijącymi rękoma, a jedna kość wyskakuje mu przez sine mięso w dłoni – Bo mnie zabiłeś, Seonghwa.

– Nie! – próbuje wyswobodzić się z jego uścisku, ale na marne – To nie tak, ja...

Zabiłeś! – przerywa mu, jednocześnie swoim ciężarem ciągnąc go w dół. Seonghwa chce się chwycić trawy, krawędzi, czegokolwiek, ale jego ciało nie słucha. Zsuwa się z góry, wciąż trzymany przez ożywione zwłoki partnera. Próbuje krzyczeć, ale San jedynie uśmiecha się szyderczo, zatykając mu usta obrzydliwie miękką dłonią.

– Chcesz krzyczeć? Ja też krzyczałem, kiedy mnie zabijałeś.

Czarnowłosy potrząsa rozpaczliwie głową, próbując dać mu znak, że wcale tego nie chciał. Że żałuje.

– Żałujesz, że mnie zabiłeś? Śmiechu warte.

Lot zdaje się trwać nieskończoność, kiedy jednak Seonghwa ogląda się za siebie, z przerażeniem stwierdza, że ziemia jest już bardzo blisko.

– Możesz żałować, Seonghwa – mężczyzna uśmiecha się do niego złowieszczo, ukazując popsute rozkładem dziąsła – Ale wciąż czeka cię osąd. Piekło nikogo nie traktuje ulgowo. A zwłaszcza morderców – szepcze mu do ucha, a Park nagle czuje, że przestał spadać. Rozgląda się gorączkowo wokół, próbując zrozumieć, co się właściwie wokół niego dzieje.

Sceneria ulega gwałtownej zmianie. Z górskiego krajobrazu przechodzi w dziwny, bardzo ciemny pokój. Nie może dostrzec praktycznie niczego prócz smugi światła, która przedostaje się przez otwór w zamkniętych drzwiach. Chce się ruszyć, ale natychmiast czuje zimny metal krępujący jego nadgarstki i stopy.

Nagle drzwi otwierają się, a do środka wchodzi San. Nawet po wpuszczeniu światła z zewnątrz pomieszczenie wciąż pozostaje ciemne, więc musi się bardzo wysilić, aby poznać następną wchodzącą sylwetkę.

Za Sanem wchodzi kolejny mężczyzna, na widok którego Seonghwie zasycha w ustach.

– Kupę czasu, panie morderco – Hoseok uśmiecha się, ukazując dziąsła równie zepsute, co te Sana. On także zamiast oczu ma dwie straszliwie puste dziury, a po twarzy pełzają mu robaki najróżniejszego gatunku.

paradise lost - 𝚂𝙷 𝚡 𝙷𝙹Where stories live. Discover now