jego prawda

172 19 11
                                    

– Przygotuj się Seonghwa, zaraz wchodzimy.

Czarnowłosy zerka na matkę przez ramię. Kobieta poprawia jeszcze raz swoją obrzydliwie drogą, niepotrzebnie krzykliwą sukienkę, a zauważając, że się na nią patrzy, posyła mu promienny uśmiech. Taki, jakiego dawno u niej nie widział.

Odwzajemnia go, ale wie, że nie jest skierowany do niego. Ona nie cieszy się z nim.

Cieszy się, że uda jej się go w końcu wykorzystać.

– Tutaj państwo są – w tym momencie do pokoju wchodzi ksiądz. W jednej ręce trzyma Pismo Święte, a drugą wskazuje na drzwi – Proszę, to już czas. Panna młoda dojeżdża właśnie pod budynek.

Obydwoje kiwają głową bez słowa, po czym ruszają za mężczyzną. Seonghwa czuje, jak matka ściska jego ramię, jednak nie odwzajemnia uścisku.

Czy jej nienawidzi? Teoretycznie powinien, wpycha go właśnie w małżeństwo, którego nie chce z osobą, której nie kocha.

W praktyce nie czuje do niej nic. Ani miłości, ani nienawiści.

Ale to się tyczy raczej wszystkich jego uczuć.

Odkąd Yunho wyszedł wtedy z biura, ma wrażenie, że ktoś położył na jego serce płachtę. Płachtę, która tłumi wszystkie emocje, które powinien odczuwać. Dusi go, nie pozwalając myśleć o niczym innym, niż o pustce, która mu została.

Wielkie, drewniane drzwi otwierają się przed nim, ukazując główne pomieszczenie, a on marszczy lekko brwi, gdy światło wpadające przez jeden z witraży razi go prosto w oczy.

Sala przepełniona jest po brzegi ludźmi najróżniejszej maści. Są tutaj wszyscy – staruszkowie, dzieci, nastolatkowie, młodzi dorośli, panie i panowie w średnim wieku, czy też po prostu zwykli, szarzy dorośli, tkwiący mentalnie między 20 a 50 rokiem życia.

Tyle różnych osób, tyle różnych charakterów i sposobów bycia. Jest jednak coś, co wszyscy z nich ze sobą dzielą.

Ogromny majątek.

Tak. Oni wszyscy są nadziani.

I żaden z nich nie został zaproszony przez Seonghwe.

Pomimo że był to jego ślub, matka nie mogła przepuścić takiej okazji na przedstawienie i zaprosiła każdą wpływową osobę, o jakiej mogła pomyśleć, nie dając mu nawet dojść do głosu.

To był jej sposób ma pokazanie się.

Patrzcie – zdaje się mówić – Mimo odejścia mojego męża, świetnie sobie radzę. Mój syn się żeni, firma się rozrasta. Nigdzie się nie wybieram.

Przejeżdża wzrokiem po wpatrujących się w niego twarzach i niemal się uśmiecha.

Idioci. Jeden głupszy od drugiego, pokazują drogie zegarki, jedwabne krawaty, złote spinki od mankietów, czy - jak w przypadku jego matki - markowe suknie od projektantów.

I to tylko po to, żeby poczuć się lepiej.

Nigdy nie rozumiał matki pod tym względem. Po co komukolwiek coś udowadniać? Wszyscy wiedzą, że rodzina Parków jest obrzydliwie bogata. Jaki był sens w robieniu z tego przedstawienia?

Pogrążony w myślach nawet nie zauważa kiedy dochodzi do ołtarza. Ksiądz ledwie zauważalnie wskazuje mu podbródkiem miejsce, a on posłusznie wykonuje polecenie. Odwraca się do tłumu, przebiegając po nim wzrokiem i uśmiecha się delikatnie, wiedząc, że wszyscy patrzą.

Aktualnie ostatnie na co miał ochotę to uśmiech, ale trudno. Nie zostało mu nic innego.

Więc stoi tak, na środku ołtarza kościelnego otoczonego morzem nieznajomych bogaczy, ze sztucznym uśmiechem na ustach i żalem w sercu.

paradise lost - 𝚂𝙷 𝚡 𝙷𝙹Where stories live. Discover now