19

785 72 15
                                    

Przemieniony w Czarnego Kota Adrien siedział na dachu, mając oko na okolicę, która rozciągała się pod nim. Był pod wrażeniem, że przez te wszystkie lata nie zmieniło się za wiele i Paryż piętnaście lat później wygląda równie magicznie i uroczo, co w czasach, kiedy był nastolatkiem. Biedronka siedziała tyłem do niego, opierając się o jego plecy, a z nudów bawiła się swoją bronią, jak zwyczajną zabawką. Nagle poczułam, jak mięśnie męża się napinają, a chwilę później z jego gardła wydostaje się warkot. Z ciekawości odwróciła się i wyjrzała ponad jego ramieniem. Kiedy tylko spostrzegła to, co zdenerwowanego blondyna, sama roześmiała się w głos.

— Jego chyba też trzeba zaprowadzić pod właściwy adres. — wysyczał wściekle, podążając wzrokiem za jadącą na rowerze parą.

Po paryskim bruku Luka podwoził rowerem Marinette do jej domu.

— Szkoda tylko, kochanie, że wtedy nie byłeś taki zazdrosny. — wyszeptała mu wprost do ucha, używając przy tym najbardziej zmysłowego i uwodzicielskiego tonu, na jaki ją było stać.

— Bo wtedy byłaś moją najlepszą przyjaciółką. — odparł ze stoickim spokojem, patrząc na nią kątem oka. — I nadal nią jesteś.

🔺🔻🔺

— Całe szczęście, że jutro też jest wolne! — zachwyciła się, stojąc pod drzwiami mieszkania. — Spokojnie będę mogła popracować nad eliksirami. Trzeba jeszcze rozpracować coś, o czym mówiła Bunnix, gdy walczyliśmy z Graficzasem.

— O nie, kochanie! — odwrócił ją w swoją stronę, gdy ta szukała kluczy w czeluściach swojej torebki. — Nie dam ci robić żadnych eksperymentów, zwłaszcza tych magicznych. Przypominam, że jesteś w ciąży i musisz uważać na siebie i na nasze Kociaki. Teraz to ja noszę kropki w tym związku. — uśmiechnął się chytrze, zbliżając usta do jej ucha. — Poza tym, ty i eksperymenty, to nie jest dobre połączenie.

Marinette odepchnęła go z prychnięciem i ponowiła przeszukiwanie torebki. Po kilku chwilach schodzili do piekarni, bo żadne z nich nie miało czym otworzyć drzwi od mieszkania.

— Jak wam minął weekend? — zagadnęła Sabine.

— Było fantastycznie! — odpowiedziała z szerokim uśmiechem, całując rodzicielkę w policzek.

— Duży dziś ruch? — zapytał, rozglądając się po sklepie. — Odniosę tylko walizkę i schodzę pomagać.

— Według grafiku masz dziś wolne, więc możecie się w spokoju rozpakować. — odparła, sprzedając jakiejś kobiecie pieczywo. — Do hurtowni też nie trzeba jechać, Tom pojechał.

🔺🔻🔺

Marinette nie lubiła siedzieć bezczynnie, więc zabrała się za nadrobienie projektowania. Co nie szło jej za dobrze, bo jej oczy co chwilę leciały z kartki papieru na uwijającego się przy biurku blondyna w czarnym stroju. Była pewna, że jej szalejące ciążowe hormony koloryzują rzeczywistość, bo przecież on nigdy nie wyglądał aż tak dobrze i pociągająco w swoim bohaterskim wdzianku.

— Ugh! Nie wytrzymam! — zirytowała się, rzucając szkicownik na podłogę. Podeszła do niego i przytuliła się do jego pleców, obejmując go w pasie. — Może zrobię jakiś obiad? Na co masz ochotę?

— Zdam się na twój dziwny, ciążowy gust. — zachichotał.

Z ciężkim westchnieniem oderwała się od męża i zeszła do kuchni. Sama nie wiedziała, co by zjadła. Co chwilę miała ochotę na coś innego. Przepatrzywszy wszystkie szafki i lodówkę zdecydowała się na naleśniki z jakimś wytrawnym, warzywnym nadzieniem. Problem tylko w tym, że zabrakło mąki.

— Ironia losu! — mruknęła pod nosem. — w domu piekarzy zabrakło mąki! — powlekła się na dół, gdzie zastała Sabine. — Mamo, zostało trochę mąki? — zapytała, wychylając się z zaplecza.

— Poszukaj przy wałkownicy, coś powinno jeszcze być. — odpowiedziała pospiesznie, obsługując kolejnego klienta. — I zadzwoń do taty, żeby kupił do domu, jak będzie wracał.

Całą rodziną zasiedli do obiadu, jaki przygotowała Marinette. Po latach samotności i ciszy Adrien jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do ciepła i gwaru, jakie panują przy stole w tej rodzinie. W rodzinie, której czuje się już częścią. Patrząc na to, jak jego luba polewa swoją porcję najpierw bitą śmietaną, a potem sosem czekoladowym, czuł się po prostu szczęśliwy.

Wieczorem to szczęście popsuł im atak Władcy Ciem. Oboje zerwali się z kanapy, na której oglądali ciekawy film i pobiegli na górę.

— Tikki, krop… — chciała się przemienić.

— Nawet o tym nie myśl! — przeszkodził jej Adrien. — Daj mi kolczyki.

— Mowy nie ma! — się zaperzyła. — Sama dam sobie radę!

— Marinette! — ostrzegł.

— Nie! — ucięła krótko. — Będę walczyć czy ci się to podoba, czy nie! Ciąża mi w tym nie przeszkodzi! Nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia!

— Jestem twoim mężem, do cholery! — wybuchnął, a jego oczy zapłonęły żywym ogniem. — Nie traktuj mnie, jakbym był tylko dawcą spermy!

Zamarła w pół słowa, a oczy zaszły jej łzami. Zdała sobie sprawę, że ma rację; ciąża przecież jest najważniejsza! Uporczywie gapiąc się w drewnianą podłogę, sięgnęła do uszu, skąd zdjęła swoje magiczne kolczyki i bez słowa przekazała je Adrienowi. Ten się przemienił i wyskoczył z pokoju przez świetlik w suficie. Pochlipując zeszła do salonu, gdzie przy kolacji uwijała się Sabine.

— Teraz to już mnie na pewno zostawi! — zawyła żałośnie.

— Nie ukrywam, że było was słychać w całym domu. — mruknęła Chinka, mieszając coś w garnku. — Kochanie, Adrien to dobry chłopak i jestem pewna, że ci wybaczy. On bardzo cię kocha.

Powlokła się z powrotem na górę, gdzie owinęła się kocem i z wycieńczenia płaczem, zasnęła. Nie chciała też patrzeć na to, jak jej mąż sobie radzi, za bardzo się o niego martwiąc.

Załatwiwszy sprawę, wślizgnął się do ciemnego pokoju. Gdyby nie jego magiczny wzrok, który działał niczym noktowizor, nie widziałby nawet czubka własnego nosa. Było mu smutno, że tak go potraktowała. Chociaż odrobinę ją rozumiał, bo sam z dnia na dzień nie mógłby przestać bronić Paryża przed Władcą Ciem.

Nie wiedząc, co może ze sobą zrobić, zszedł do piekarni, żeby zająć się ciastem francuskim na croissanty, gdzie zastał swojego teścia.

— Nie przejmuj się. — odezwał się Tom, gdy tylko spostrzegł, że wchodzi do pomieszczenia. — Marinette wdała się w Sabine. Moja żona też była kłótliwa, płaczliwa i uparta jak nigdy, kiedy była w ciąży.

— Dobrze wiedzieć. — zaśmiał się krótko.

Podniosło go to na duchu, bo przecież nieczęsto spotyka się takie pary, które pomimo długiego stażu małżeńskiego są równie szczęśliwi i zgrani, co jego teściowie.

Po chwili piekarz opuścił swój przybytek i udał się spać. Adrien został sam na sam z ciastem i z własnymi myślami, więc zląkł się, kiedy usłyszał głos za swoimi plecami.

— Kochasz mnie jeszcze? — zapytała cicho?

Odwrócił się w jej stronę. Nawet w marnym świetle małej lampki było widać, że płakała. Bez słowa rozpostarł ramiona w zapraszającym geście. Już krótkie sekundy później tuliła się mocno do niego.

— A mam inne wyjście? — zażartował.

— Nie! — odpowiedziała szybko, na co oboje się zaśmiali.

Powrót do przeszłości ||Miraculous||Where stories live. Discover now