3

3.9K 262 202
                                    

— Brakowało mi tego. — przyznała, zerkając na niego.

— Czego takiego ci brakowało, Księżniczko? — objął ją ramieniem.

— Tej odrobiny szaleństwa. — wyjaśniła. — Odkąd staramy się o dziecko, wszystko robimy jakoś tak, no nie wiem, szybko i automatycznie.

Przyznał jej rację, obiecując jej przeróżne szaleństwa w tej kwestii, na co zaśmiała się dźwięcznie. Adrien prowadził ich do jakiejś mało popularnej restauracji, w obawie, że ktoś ich rozpozna, a na to pozwolić sobie nie mógł, bo kto wie, do czego by to doprowadziło.

Usiedli w jakiejś pustej knajpce, gdzieś na uboczu tłocznych uliczek i cieszyli się spokojem płynącego dnia, chociaż Marinette siedziała, jak na gwoździach, martwiąc się gdzieś w głębi siebie o Emmę, Louisa i cały Paryż, bo przecież zostawili go bez opieki, a złoczyńca nadal hasa na wolności.

— Wrócimy tam. — odezwał się mężczyzna, jakby czytając jej w myślach.

— Wiem, ale to i tak nie zmienia tego, że się martwię. — westchnęła smętnie, uważnie studiując menu w poszukiwaniu czegoś, na co miała właśnie ochotę.

U kelnerki, która do nich podeszła złożyli zamówienia, na które na szczęście nie musieli czekać zbyt długo. Adrien marudził, że jego makaroniki nie są tak dobre, jak te robione przez jego ukochaną. Był skłonny nawet do tego, żeby udać się po swoje ulubione wypieki do piekarni swoich teściów, ale zrezygnował z tego durnego pomysłu za namową małżonki.

— O czym myślisz? — zapytał, gdy zauważył nieobecny wyraz twarzy u kobiety.

— Miracula zostały bez opieki. — odparła po krótkiej chwili milczenia. — Boję się, że ktoś je może ukraść.

— Kochanie, mamy najnowszy system antywłamaniowy i najlepszych ochroniarzy w całym Paryżu. Nie ma mowy, żeby ktoś się dostał do naszego domu. — przypomniał. Sam sejf ze szkatułką też jest dobrze schowany.

— Jeśli myślisz, że to wszystko powstrzyma jakieś świra z supermocami, to jesteś w błędzie. — brutalnie sprowadziła swojego małżonka na ziemię.

— Hej, spokojnie. — położył swoją dłoń na jej udzie i przybliżył się znacznie, by szepnąć jej do ucha. — Poza tym, nikt nie wie, kim naprawdę są Biedronka i Czarny Kot.

Marinette uspokoiła się, bo faktycznie miał rację. Przecież nikt tak naprawdę nie dowiedział się, że to właśnie oni byli od wielu, wielu lat tymi słynnymi superbohaterami, którzy, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba, nakładają na siebie przemiany i walczą o bezpieczeństwo francuskiej stolicy. Uśmiechnęła się do niego. Zawsze potrafił przegonić u niej panikę i zdenerwowanie, a potrzebował do tego tak niewiele.

— Emma bardzo chwali sobie te lekcje muzyki. — zmieniła temat, zwróciwszy uwagę na witrynę sklepu po przeciwnej stronie ulicy, na której wyeksponowane zostały piękne skrzypce. — Uwielbiam słuchać, kiedy razem gracie. Ach, i Louisa trzeba koniecznie zapisać na treningi szermierki.

— Przecież ja go mogę trenować. — zaproponował.

W tamtym momencie z fiołkowych oczu kobiety zaczęły ciskać gromy. Jak on w ogóle miał odwagę o tym wspominać po tym, co obaj wywinęli niespełna tydzień wcześniej.

— Ty chyba sobie żartujesz?! — uniosła nieco głos. — Jeśli rozniesienie całego salonu w strzępy nazywasz treningiem, to zdecydowanie masz coś z głową, Kotku.

— Przecież nie stało się nic strasznego. — przewrócił oczami. — Louis był cały, a to chyba najważniejsze. — próbował załagodzić sytuację.

— Na litość! Zbiliście mój ulubiony wazon! — zaśmiała się. — To była moja rodzinna pamiątka z prawdziwej, chińskiej porcelany! A z sofą, to nawet nie chce wiedzieć, co zrobiliście. Wyglądała, jakby dopadło ją stado dzikich kotów. Albo jakbyście pod obiciem schowali zapas sera, do którego Plagg próbowałby się dostać.

— Oj, no już dobrze. — udobruchał ją pocałunkiem. — Będziemy grzeczni. — obiecał, zaśmiawszy się pod nosem. — Dostanie szlabanu od żony w wieku trzydziestu lat, jakoś mi nie leży. — oboje się roześmiali na te słowa. — W takim razie poszukam jakiegoś trenera. Może jakiś mój stary znajomy coś prowadzi.

— Już znalazłam dla niego idealnego trenera, a raczej trenerkę. — na jej anielskiej twarzy zakwitł nieco diabelski uśmiech, który szczerze przeraził Adriena.

— Chyba nie myślisz o… — szepnął.

— Owszem, właśnie o niej myślę. — przytaknęła. — Chcę jej raz na zawsze utrzeć ten jej piegowaty, zadarty nos. Niech sobie w niego wsadzi te wszystkie serduszka, które ci wysyła w komentarzach pod twoimi zdjęciami. — zaperzyła się. — Jak będziemy odbierać Louisa, może wtedy zobaczy, jak bardzo mnie kochasz i nie zostawisz dla pierwszej lepszej. — była pewna swego.

— Wiesz? — zbliżył się do niej. — Jesteś cholernie seksowna, kiedy jesteś tak o mnie zazdrosna.

Po posiłku mieli jeszcze mnóstwo czasu do powrotu młodszej Marinette ze szkoły, więc postanowili pospacerować po paryskich uliczkach skąpanych w ostrym, letnim słońcu. Oboje czuli się, jak w jakichś ciepłych krajach, bo w ich rzeczywistości panowała nietypowo chłodna, jak na stołeczny klimat, zima. Te upalne chwile, były mimo wszystko miłą odskocznią, chociaż żadne z nich nie przepadało za tak wysoką temperaturą. Rzadko mieli takie chwile dla siebie, więc cieszyli się każdą spędzoną razem sekundą, co niestety zostało zaburzone.

Adrien zauważył jakąś dziewczynę w czarnej koszulce z chińskimi znakami. Co prawda przechodziła tylko przed nimi i za chwile zniknęła w jednym z licznych sklepów, ale blondyn i tak zdążył rzucić okiem na jej plecy, gdzie napisane było: Pomocy, jestem niewolnikiem w fabryce tekstyliów. Był pewien, że młoda kobieta nie miała pojęcia, co takiego znajduje się na jej bluzce.

Marinette jedyne, co zarejestrowała, to to, że bezczelnie gapił jej się na tyłek, czego nie omieszkała mu wytknąć. Agreste próbował się bronić, że patrzył tylko na jej plecy, ale ona i tak wiedziała swoje. Zaśmiał się pod nosem i bezceremonialnie, acz dyskretnie uszczypnął ją w pośladek, twierdząc, że skoro ma przed oczami taki zgrabny tyłeczek, nie potrzebuje gapić się na inne.

Żeby się już nie gniewała o to, czego nie zrobił, postanowił zabrać ją na most zakochanych, gdzie powinien być Andrè wraz z ich ulubionymi lodami. Marinette wprost za nimi przepadała i starał się ją zabierać na nie, kiedy tylko czas im na to pozwalał. Sam lodziarz przyznał kiedyś nawet, że są jedną z jego ulubionych par.

Usiedli w pobliskim parku i cieszyli się wszystkim, czym tylko mogli. Marinette postanowiła podjąć temat, który już od dawna jej ciążył.

— Myślałam, żeby powołać do walki młodsze pokolenie. — zaczęła nieśmiało.

—Chc-chesz oddać szkatułkę komuś innemu? — przestraszył się.

— Nie! — szybko zaprzeczyła. — Oczywiście, że nie. — na te słowa Adrien odetchnął z ulgą. Przecież on nie przeżyłby tego, gdyby zrzekła się roli strażniczki i tym samym straciła pamięć. — Myślałam, żeby znaleźć nową Biedronkę i nowego Czarnego Kota. Jestem już tym zmęczona, a poza tym chciałabym mieć więcej czasu dla Ciebie i dzieciaków. Nasze są zdecydowanie na to za małe, więc pozostaje znaleźć kogoś innego. — zerknęła na niego, ale widziała, że jej nie słucha. Mocno zaciśnięta szczęka sugerowała tylko to, że coś go zdenerwowało.

Podążyła wzrokiem w miejsce, w które on sam patrzył. Blondyn spiął się cały, widząc samego siebie z Kagami, która bardzo się do niego przymilała i chciała go pocałować. Nie wytrzymał.

— NIE TA DZIEWCZYNA, MATOLE! – krzyknął.

👹👹👹

Ahoj!

Jestem, żyję i przepraszam.

Ostatnio chyba przechodzę jakiś kryzys wieku średniego... A poza tym nie miałam za bardzo czasu. Postaram się regularnie wrzucać coś tutaj.

Powrót do przeszłości ||Miraculous||Where stories live. Discover now