10

2.4K 163 50
                                    

Obudziły ją silne mdłości. Po szybkim załatwieniu najpilniejszych fizjologicznych potrzeb zeszła na dół prosto do kuchni, gdzie jeszcze zastała Sabine.

— Dzień dobry mamo. — przywitała się, siadając przy stole.

— Dzień dobry, córciu. — odpowiedziała radośnie, zalewając sobie kawę. — Nie na uczelni?

— Ugh, fatalnie się czuję. — jęknęła żałośnie. —

Bolą mnie piersi, mdli mnie całe dnie… Kto to w ogóle nazwał porannymi mdłościami, skoro ciągną się cały dzień? I jeszcze ten nieustający smród spalenizny. Ile to jeszcze potrwa?

— U mnie trwało to mniej więcej połowę ciąży. — odparła, przypomniawszy sobie czasy, kiedy to ona była w takim stanie.

— To mnie pocieszyłaś. — mruknęła. — Boję się tego wszystkiego, mamo. — przyznała się cichutko. — Boję się ciąży, porodu, boję się tego, że roztyję się do wielkości wieloryba i tego, że będę miała jakieś dziwne humorki i wahania nastrojów. Nie dam sobie rady, jeżeli Adrien mnie przez to zostawi. — zaczęła płakać.

— Prędzej dam się ogolić na łyso, niż ciebie zostawię. — usłyszała za sobą, a chwile później poczuła ciepłe wargi narzeczonego na skroni. — Dzień dobry.

— Tego też bym nie przeżyła. — uśmiechnęła się niemrawo. — Hej.

Jak się okazało, Adrien przyszedł tylko na chwilę; zaparzył sobie mocnej herbaty i wrócił do piekarni.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy z tatą szczęśliwi, że znalazłaś sobie tak odpowiedzialnego chłopaka. — zachwycała się. — Tylko szkoda, że dowiedzieliśmy się o nim w tak niecodziennych okolicznościach. — wytknęła jej, śmiejąc się w głos. Marinette zaczerwieniła się ze wstydu. Burknęła jedynie, że zaparzy sobie herbaty i idzie się położyć. — Zetrzyj sobie imbiru, miał być do mięsa, ale tobie bardziej się przyda. Stary, chiński sposób mojej babci, na pewno ci pomoże.

Tak też zrobiła.

Adrien czuł się wyśmienicie, mogąc obsługiwać klientów piekarni swoich przyszłych teściów. Zawsze był otwarty i szukał kontaktu z ludźmi, a dzięki tej pracy miał też taką sposobność. Po wielu latach niewoli, które zafundował mu apodyktyczny ojciec, czuł się nareszcie wolny i szczęśliwy. Może i był bez grosza, ale za to miał przy sobie coś o wiele cenniejszego: ukochaną kobietę, z którą chciał spędzić resztę życia. Wiedział, że we dwoje zawsze dadzą radę stawić czoła okrutnej rzeczywistości. Byli partnerami, których nawet podstępne działania Władcy Ciem nie zdołały poróżnić. Oczywiście bał się przyszłości, bo nie wiedział, co przyniesie jutro i czy zapewni bezpieczeństwo swojej rodzinie. Musi, bo kto, jak nie Czarny Kot. Przyjemny pocałunek w policzek przywołał go do rzeczywistości.

— Jak ci mija dzień? — zapytała, przechodząc obok.

— Fantastycznie. — uśmiechnął się szeroko. — A tobie, Księżniczko?

— Produktywnie! — zachichotała, przeglądając wypieki. — Pouczyłam się, dokończyłam kilka projektów, posprzątałam, a teraz szybka przekąska i zabieram się za zrobienie ci pysznego obiadu.

— Trzymam za słowo. — puścił jej oczko.

Marinette zabrała ze sobą drożdżówkę z dżemem brzoskwiniowym, pieczywo czosnkowe i dwa croissanty z serem camembert; jeden dalej, a drugi wiadomo dla kogo.

Reszta dnia zleciała blondynowi niesłychanie szybko. Po tych kilku godzinach nieustannego ruchu i stania na nogach był trochę zmęczony, ale był też niesamowicie szczęśliwy. A fakt, że na górze czeka na niego coś pysznego ugotowanego przez jego narzeczoną, sprawiał, że niemal oderwał się od ziemi i wleciał wprost do kuchni. A on ubóstwiał potrawy robione przez jej zwinne niewielkie dłonie. Zawsze, gdy do niej przychodził, a byli sami w domu, dokarmiała go różnymi pysznościami.

Powrót do przeszłości ||Miraculous||Where stories live. Discover now