25

604 55 2
                                    

— Kotek, ale skoro staramy się o dziecko, to nie potrzebujemy zabezpieczenia. — mruknęła, patrząc na szyld apteki, wiszący nad dwuskrzydłowymi drzwiami. 

— Nie przyszliśmy tu po prezerwatywy, tylko po coś innego. — odparł, a potem wszedł sam do budynku.

Marinette obserwowała, jak kolejka wewnątrz się zmniejsza i kolejne osoby wychodzą z apteki. Chwilę później wyszedł i jej blondwłosy mąż z jakimś małym pakunkiem. Chwycił ją za dłoń i położył na niej to małe pudełko.

— Robiłam test w sobotę. — przypomniała mu. — Pamiętasz, że wyszedł negatywny? A od sobotniego poranka raczej nic się nie zmieniło. 

— Jestem pewien, że się zmieniło. — zapewniał.

— Mam nasikać na to na ulicy? — zażartowała.

— Mijaliśmy restaurację. — przypomniał. — Przy okazji coś zjemy.

🔺🔻🔺

Adrien chciał się sprawdzić w roli kucharza, chcąc przygotować sobotni obiad. Gdzieś w piekarni znalazł pożółkły już zeszyt zapisany starannie językiem chińskim. Na każdej ze stron przyklejone też były zdjęcia potraw. Bariera językowa nie stanowiła dla niego problemu. Doskonale znał rodzimy język swojej teściowej i bez trudu mógł rozszyfrować każdy przepis. 

Nawet najprostszy przepis go znokautował. Wyklinając pod nosem wszystko, co mu nie wyszło i wszystko, co mu się przypaliło, zapomniał się i użył języka chińskiego.

— Adrienie Agreste! — usłyszał za swoimi plecami.

No tak, przecież w tym domu mieszka rodowita Chinka. Od razu uśmiechnął się przepraszająco.

— Przepraszam! — odparł, zawstydzony. — Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.

— Zejdź na dół, pomożesz mi. — poprosiła. — Przyszła duża przesyłka z Chin. Moja mama przysłała Marinette rodzinną pamiątkę.

— Co to takiego? — zainteresował się, wycierając dłonie w różowy fartuszek. 

— To stary wazon, który przechodzi w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. — zaczęła objaśniać. — Należał do mnie, ale kiedy wyjechałam, nie miałam jak go zabrać, więc został w moim rodzinnym domu. Przechodzi z matki na córkę, więc kiedyś będzie Emmy. Na razie jednak trzeba go przenieść do spiżarni, bo w mieszkaniu nie ma na niego miejsca.

Adrien przez drogę do piekarni zastanawiał się, dlaczego nie ma miejsca w mieszkaniu na mały wazon. Przecież spokojnie mógł stanąć na półce obok zdjęć. Wszystkie jego myśli odeszły daleko, kiedy na zapleczu zobaczył drewnianą skrzynię wysoką na jakieś dwa metry i szeroką przynajmniej na metr.

— Jakim cudem ktoś to tu wniósł? — zapytał w szoku. Odpowiedział sam sobie, gdy tylko spostrzegł, że dno skrzyni unosi się kilka centymetrów nad podłogą. — Och, ma kółka.

Po wszystkim spojrzał zadowolony na Marinette, która przyszła z piekarni, gdzie obsługiwała klientów.

— Nie będziemy go na razie rozpakowywać. — odezwała się. — Nie chcę, żeby coś przypadkiem na niego spadło. Jakiś słoik czy coś.

— Jak sobie życzysz, Księżniczko. — odparł i z niewielkim trudem zaczął pchać skrzynie w wyznaczone miejsce.

— Co będziesz dziś robił? — zainteresowała się. 

— Chyba coś poczytam, pouczę się, mam trochę zaległości, a wieczorem wyskoczę na patrol. — zastanowił się na głos. — Tylko najpierw muszę pozmywać. — Skrzywiła się nieznacznie na wspomnienie o patrolu. Tak bardzo nie lubiła wieczorów bez niego. W ciągu dnia często się rozmijają, zajęci swoimi obowiązkami, więc wieczorem chciałaby posiedzieć przytulona do swojego Kotka. — No dobrze, zrezygnuję z patrolu. — zaśmiał się, kiedy zobaczył jej skwaszoną minę.

Wszystkie ich plany jednak spaliły na panewce, kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon, przez który ktoś zamówił sporych rozmiarów tort, przez co Adrien wślizgnął się do łóżka dopiero o tej godzinie, o której zazwyczaj wstaje na poranną zmianę do piekarni. 

Zanim w południe zadzwonił jego budzik, był już na nogach i pił powoli dopiero co zaparzoną kawę.

— Zamęczysz się. — Marinette przeczesała palcami jego złotą grzywkę. — Musisz przystopować. Za dużo na siebie bierzesz. Ja wiem, że przez ostatnie lata twój rozkład dnia pękał w szwach i nie miałeś dla siebie ani chwili, nie mówiąc już o spotkaniach z przyjaciółmi, ale teraz jesteś tutaj, ze mną, możesz zwolnić tempo. Nie chcę owdowieć. Może zrezygnujesz z piekarni?

— Żartujesz? — spojrzał na nią zdziwiony. — Od zawsze Gabriel decydował o tym, co powinienem robić, z kim się zadawać. Ciągle decydował za mnie, mając moje potrzeby i zdanie nie wiadomo gdzie. Teraz nareszcie decyduje sam o sobie i wiesz? — uśmiechnął się do niej jeszcze nieco zaspany. — To jest chyba to, co bym chciał robić w życiu. Pamiętasz ten nieszczęsny podwieczorek, kiedy przyszedłem tu jako Czarny Kot? Tom był taki szczęśliwy, że będzie miał zięcia, którego będzie mógł przyuczyć do zawodu.

Aż się zaczerwieniła, przypominając sobie tę chwilę, kiedy chcąc utrzymać swoją tożsamość w tajemnicy, powiedziała podejrzliwemu bohaterowi w czerni, że się w nim zakochała. Co to był za dziwny wieczór! Miała ochotę zapaść się pod ziemię! Gdyby tylko nie ta jego kocia ciekawość…

— Sesje? — zaproponowała. 

— Czy ja wiem? — zastanowił się. — Kiedy już zostaniesz najlepszą projektantką, przyda ci się dobry fotograf. — argumentował. — Poza tym, polubiłem to. Zrezygnuję z szermierki. I tak jestem w tym wystarczająco dobry, żeby bronić miasto. Masz rację, Księżniczko, teraz przyda mi się więcej czasu, który mogę poświęcić dla Ciebie i naszych Kociaków.

— Bardzo się cieszę, że jednak będziesz więcej czasu spędzać w domu. — uśmiechnęła się do niego, nieco zmęczona. — Mama powiedziała, że pójdzie jutro kupić mi ostatnie potrzebne rzeczy.

Powrót do przeszłości ||Miraculous||Where stories live. Discover now