Prolog

426 8 27
                                    

     ~ ❄︎ ~

Dziś był jeden z tych najgorszych dni. Nie tylko dlatego, że od rana padał deszcz, ale od kiedy wstałam bardzo bolała mnie głowa. W ogóle się nie wyspałam i będę musiała poprosić rodziców o nowy materac. Chociaż to i tak pewnie by nie pomogło. Miałam nadzieję, że chociaż dzisiejsze zakupy z moimi pseudo przyjaciółkami poprawiłyby mi humor. Nie. Nie poprawiłyby mi humory. Te dwie idiotki były głupie i irytujące. Nie lubiłam ich, ale zadawałam się z nimi, ponieważ one obie były w miarę na moim poziomie. Ludzie uważali nas za niezwykłe trio. Prawda była taka, że nawet za nimi nie przepadałam. Po tych torturach z tymi pustymi dziewczynami miałam spotkać się z moim chłopakiem. Przysięgam, że to będzie mój najgorszy koszmar. On był sto razy gorszy, niż one. Ale był przystojny i bogaty oraz ładnie się razem prezentowaliśmy. Nie kochałam go. Ba! Nawet nie lubiłam. Najważniejsze, że ludzie mi zazdrościli.

Od dziecka miałam wszystko co najlepsze. Byłam rozpieszczona, ale czy mi to przeszkadzało? Nie. Przyzwyczaiłam się do drogich rzeczy i luksusów. Mój pokój był tak duży jak mieszkanie przeciętnego człowieka. Garderobę miałam większą, niż niektóre sklepy z ubraniami. Jednak mimo tego wszystkiego moje życie było szare i smutne. Czy mi to przeszkadzało? Może trochę. Mimo to przyzwyczaiłam się do tego. Przyzwyczaiłam się do fałszywych przyjaciół, fałszywego chłopaka do nudnych i takich samych poranków, do prestiżowych bankietów, wykwintnych potraw i drogich ubrań.

Trwała wojna, ale nie obchodziło mnie to. Byłam zdania, że każdy kiedyś musi umrzeć. Co za różnica czy od bomby czy ze starości? Z resztą ja miałam tyle pieniędzy, że nawet to mi nie zagrażało. Gdyby tylko w mojej okolicy zrobiło się niebezpiecznie mój tata raz dwa, by załatwił nam luksusowe schronienie. Zrobiłby wszystko o co bym go poprosiła. W końcu byłam jego jedyną córką, powinnam mieć wszystko co najlepsze. I miałam wszystko.

Siedziałam właśnie w swoim pokoju, myśląc o wszystkim i o niczym. Rozglądałam się po całym pomieszczeniu co mnie jeszcze bardziej dołowało. Pokój był szary. Meble były białe, ale wszystko inne było szare. Tak jak moje życie. Nie przejmowałam się tym jednak. Przy ludziach grałam silną i pewną siebie dziewczynę, która nie dawała sobą pomiatać i miałam wszystko. Za to w środku toczyłam wojnę z samą sobą. Maskowałam swoje prawdziwe uczucia. Byłam sobą tylko gdy byłam sama, a przy ludziach zakładałam maskę, która powoli przejmowała nade mną kontrolę.

Byłam po prostu zepsuta...

Właśnie schodziłam na dół, żeby powiedzieć
rodzicom, aby zamówili mi nowy materac i pare ubrań, bo nie miałam już co nakładać. Gdy szłam długim korytarzem zauważyłam, jak nasi wszyscy służący i służące wychodzą z domu, z walizkami w rękach. To musiało oznaczać tylko jedno. Moi rodzice musieli ich zwolnić. Tylko dlaczego? Nasza służba była bardzo posłuszna i przyzwoita. Chcą zatrudnić nową?

— O Madison skarbie, chcieliśmy z Tobą porozmawiać. — Zaczęła moja rodzicielka kiedy przekroczyłam próg ogromnej kuchni. Nie czekając podeszłam do nich. Usiadłam przy dużym blacie i wzięłam jabłko, które ugryzłam. — Jak widzisz musieliśmy zwolnić służbę. Nasze środki finansowe znacznie się pomniejszyły. — Spojrzałam na nią niezrozumiale. Przecież mieliśmy dużo pieniędzy.

— Będziesz musiała odwołać zakupy z koleżankami. — Dorzucił mój ojciec, a ja po raz kolejny zmarszczyłam brwi. Cieszyłam się, że nie musiałam spędzać czasu z tymi wariatkami. Wolałam siedzieć sama w swoim pokoju i czytać. Z drugiej strony jednak musiałam z nimi się spotkać, bo pomyślałyby, że byłam aspołeczna. Może i byłam, bo nienawidziłam ludzi. Zdecydowanie wystarczało mi moje towarzystwo. One jednak nie musiały o tym wiedzieć.

Mój szary świat || Piotr Pevensie Where stories live. Discover now