Rozdział 26

52 3 0
                                    

~ ❄︎ ~
❄︎ ŚLUB ❄︎

Od rana chodziłam jak na szpilkach i nic do mnie nie docierało. W pierwszej chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że to już za kilka godzin będę stała tuż obok mojego narzeczonego, na ślubnym kobiercu poczułam ogromne emocje. Byłam pełna radości, podekscytowania i szczęścia, ale odczuwałam lekkie zdenerwowanie oraz niepewność. To było absolutnie normalne, że przed tak ważnym dniem moje serce biło milion razy mocniej, a przynajmniej tak mi każdy mówił. Ale wiedziałam, że ten dzień będzie pełen miłości, radości i pięknych wspomnień. To miał być najważniejszy dzień w moim życiu. Nie chciałam, aby coś poszło nie tak. Miałam zapamiętać go do końca życia, więc musiało być idealnie.

Zbiegałam po wąskich schodach do kuchni, aby sprawdzić jak szły przygotowania jedzenia. Chciałam też zerknąć ukradkiem na nasz tort. Kucharz powiedział, że będzie to niespodzianka i mieliśmy zobaczyć go dopiero na przyjęciu, ale ja byłam go tak ciekawa, że musiałam chociaż zerknąć. Gdy weszłam do kuchni każdy pracował jak w zegarku. Nikt się nie obijał, ani nie odpoczywał. Rozglądałam się po kuchni, ale nigdzie nie mogłam znaleść naszego kucharza. Podeszłam do jednej elficzki, która dekorowała babeczki. Tak na marginesie to wyglądały prze przysznie.

- Może skosztujesz? - Zapytała Ginny, z miłym uśmiechem. Odwzajemniłam gest i sięgnęłam po babeczkę. Cieszyłam się, że elficzka zaczęła w końcu mówić do mnie po imieniu. Na początku cały czas zwracała się do mnie Wasza Wysokość. Zawsze czułam się dziwnie, gdy ktoś bliższy mówił do mnie w tak oficjalny sposób. Wolałam, kiedy nazywali mnie po prostu Madison.

- Dziękuję bardzo chętnie. - Odparłam, biorąc kęs tej słodkości. To było takie dobre. Smakowało jeszcze lepiej, niż wyglądało. Były to najlepsze słodkości jakie w życiu jadłam. Ginny miała talent po swoim ojcu. Właśnie przypomniało mi się, że w kuchni nie było Gredrika.

- Ginny, a gdzie twój tata? - Zapytałam, opierając się o blat. Dziewczyna dalej dekorowała babeczki i zerknęła na mnie kątem oka.

- Dokańcza tort w domu, żebyś nie mogła podglądać. - Odpowiedziała z miłym uśmiechem, a ja się trochę zawiodłam. Czyli jednak tort pozostanie niespodzianką. No cóż.

- No nic, idę na górę zobaczyć jak idą inne przygotowania. - Oznajmiłam, posyłając jej ostatni uśmiech.

Wspinanie się po tych schodach było okropne. Już bolały mnie nogi i się strasznie zmęczyłam. Moja kondycja ostatnio była strasznie słaba. Nie ćwiczyłam absolutnie nic, w przeciwieństwie do rodzeństwa Pevensie. Edmund i Piotr robili sobie treningi niemal codziennie, dziewczyny trochę rzadziej, ale jednak nie olewały tak sprawy jak ja. Nawet nie pamiętałam, kiedy ostatnio trzymałam miecz w ręku. Trochę mnie to smuciło, a z drugiej strony to nie miałam na to czasu. Z resztą w Narnii panował pokój i było bezpiecznie nie zapowiadało się na żadną wojnę.

Wojna już trwa...

Pokręciłam głową, chcąc pozbyć się dziwnych myśli. Uważałam, że jeśli byłaby taka konieczność dałbym radę walczyć. To było jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapominało.

Gdy byłam już w ogrodzie stanęłam jak wyryta, patrząc na widok przede mną. Jeszcze nawet nie było to skończone, a wyglądało cudownie. Wielka altanka ozdobiona różowymi tulipanami. Były to moje ulubione kwiaty. W stał wielki stół, aby wszyscy goście się zmieścili. Uśmiechnęłam się na widok dziewczyn, które wieszały kwiaty na ołtarzyku, który nie był jeszcze dokończony. Czułam, że to wszystko będzie wyglądało ślicznie.

Mój szary świat || Piotr Pevensie Where stories live. Discover now