Rozdział 4: kłopoty

47 4 0
                                    

Powrót do Os Kervo nie należał do najprostszych, przede wszystkim z uwagi na fakt, że mieszkańcy Buryatyi oczekiwali wyjaśnień, jakim cudem kilkadziesiąt osób uchowało się z mrocznego pogromu. W chwili, gdy sołtys wyszedł na rynek do ocalałych i zapytał, jak udało im się przeżyć, przemytniczki przeżyły chwilowy strach, ale ich spojrzenie w stronę ich niedawnych pasażerów skutecznie zamknęło im usta. Któryś z inteligentniejszych mieszczan opchnął sołtysowi bajeczkę o tym, że znajdowali się na obrzeżach miasta i zdołali uciec przed falą ciemności. Stuprocentowej pewności, że uwierzył, nie było, ale nikt nie zadawał dalszych pytań. Większość ocalałych także udawała się do Os Kervo, więc Valeria i Nadine, zgrzytając zębami, udzieliły im pożyczki ze swojego i tak dość szczupłego budżetu na łapówki, by pokryć koszty poniesione przez wieśniaków z Buryatyi by dostarczyć ich wszystkich do miasta. Gdyby miały wybór, za nic nie pożyczyłyby ani grosza, bo ludzie przychodzący do nich, by oddać dług, zwracali uwagę, a przede wszystkim rodzili kluczowe pytanie:

Skąd te dwie kelnerki miały pieniądze, by komukolwiek coś pożyczyć?

Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy całe Os Kervo wybuchło plotkami. Lokalne władze oczywiście starały się zatuszować Novokribirsk, ale w żadnym razie nie powstrzymało to ludzi od gadania. Rządzący krzyczeli o potędze Ravki i miasta, mieszczanie udawali przykładnych obywateli, którzy są zadowoleni ze swojego życia, ale gdy sądzili, że nikt nie patrzy, natychmiast zaczynali skarżyć się na regulacje prawne i szpiegów Drugiej Armii pilnujących, by sytuacja podobna tej z generałem Zlatanem się nie powtórzyła. Same przemytniczki podśmiewały się z obydwu stron, zarówno wygłaszających puste frazesy mówców na ulicach, jak i plotkujących klientów barów, doskonale wiedziały jednak, że to właśnie plotki trzymają tych ludzi przy zdrowych zmysłach. Równie dobrze znały ich moc, ale doświadczyły jej ponownie, gdy wyszły razem na miasto pozałatwiać codzienne sprawy.

– Chociaż Święta nie przeżyła, może żyć jeszcze inna! – Nadine usłyszała, jak jakiś mężczyzna stojący przy drzwiach poczty dzieli się najnowszą plotką z rozczochranym osobnikiem w podartym ubraniu i z trzema ciemnymi ranami na twarzy.

– Sankta Valeria! – wyszeptała konspiracyjnie przechodząca obok kobieta, co zmroziło Formatorce krew w żyłach. Teraz już mówili o niej z imienia?! Chyba nie powinna była wydzierać się tak do przyjaciółki, ale kto wie, kiedy Val sama otrząsnęłaby się z szoku...

– Ale proszę nie powtarzać! – zastrzegł mężczyzna swojemu rozmówcy, co jednak, jak wszyscy wiedzieli, było bezsensowne.

Plotki były tutaj legendami i tajemnicami, a ta konkretna plotka stanowiła wręcz część tutejszej historii. Nadine oparła się o ścianę budynku poczty, ściskając w dłoni świeżo odebrany list i czekała na towarzyszkę, która poszła po zakupy, ale jednocześnie słuchała uważnie głosu ulicy, zwłaszcza tamtej dwójki. To, ile wiedziało miasto było dla nich cenną wskazówką co do tego, jak szybko należy uciekać, a poza tym facet ze szramami na twarzy wyglądał dla niej wyjątkowo podejrzanie.

– Mówią, że Czarny Generał zapłaci królewską sumę temu, kto mu przyprowadzi Świętą. – powiedział rozmówcy, ale Nadine nie zdołała podsłuchać nic więcej.

– Nadine! – od drugiej strony dobiegł ją znajomy głos. Valeria zbliżyła się zdyszana, na pewno przed chwilą biegła. – Zamykają granice. – powiedziała cicho. – Trzeba było uciekać, jak miałyśmy na to szansę. Kiedyś to miasto było cudowne, nie sięgała nas wojna, uznawałam je za dom... A teraz szczęście nas opuściło, generał nie żyje, a my utknęłyśmy!

– Val, myślałam o tej... świętości.

– Nie, tylko nie ty też, Nadine! – Valeria ukryła twarz w dłoniach.

W okruchach - GrishaverseWhere stories live. Discover now