Epilog: kierunek: noc

54 3 3
                                    

Nadine spędziła jakiś czas ukryta za balotami siana w stajni. Nie chciała, by ktokolwiek ją tu zobaczył, zwłaszcza tak ubraną, bo miała na sobie niekompletny mundur Oprycznika, ale jeszcze nie zmieniła sobie twarzy. Tak naprawdę chwilę największej grozy miała w warsztacie, gdy drukowała listy, a potem gdy je roznosiła. Kartki poupychała pod drzwiami, zwłaszcza w tych pokojach, w których wiedziała, że mieszkają ich przyjaciele i ci z oficerów, którzy mogli im uwierzyć, ale ta robota zajmowała czas. To, co jej zostało (a na szczęście było tego sporo, bo nie ograniczała się co do ilości) rozrzuciła na schodach, po korytarzach i wszędzie, gdzie ktoś mógł się na to natknąć. Trochę czasu jednak straciła, dodając do wiadomości cały kolejny akapit, pobieżnie chociaż tłumaczący sytuację z Valerią, co uznała za potrzebne w momencie, gdy i wydanie się tego sekretu Kirigan postanowił wykorzystać na swoją korzyść. Nadal jednak dotarła do stajni o wiele wcześniej, niż przyjaciółka i po prawdzie zaczynała się zastanawiać, czy Valeria jednak nie zrezygnowała... na balu, podczas tańca, wyglądała, jakby mogła...

Val zależało, by dotrzeć do stajni jak najszybciej, ale zarzucona na ramię spakowana torba i potężna czapka Oprycznika były nieporęczne i znacząco utrudniały bieganie. Mimo to nie mogła zwolnić, gdy tylko dopadła do wyjścia tunelu, błyskawicznie wyrzuciła przez nie bagaż, po czym sama poczęła przeciskać się przez szczelinę... ale gdy tylko znalazła się na zewnątrz, zderzyła się gwałtownie z czymś ciemnym, sapiącym i bardzo ewidentnie żywym.

– Święci, dziewczyno, rozumiem pośpiech, ale mogłabyś być ostrożniejsza! – z ciemności dobiegł ją znajomy, pełen pretensji głos. Valeria odetchnęła z ulgą. Zignorowała fakt, jak blisko była ponownego użycia swojej mocy, by usunąć przeszkodę...

– Będę, kiedy opuścimy grunty. – prychnęła. – Zakładam, że już wiesz, co się stało?

Staruszka skinęła głową.

– Po prawdzie chciałam właśnie was nakłaniać do wyjazdu. – przyznała. – Ale ponownie udowadniasz, że ty nie jesteś taka głupia. Powinnyście się pospieszyć, Aleksander wie doskonale, że kiedy przejedziecie Fałdę, już was nie złapie.

Val nie odpowiedziała. Nikt nie powinien wiedzieć, że wcale nie jechały w tamtą stronę... ale Baghra już dwa razy jej pomogła i udowodniła, że wcale nie chce im zaszkodzić... może byłaby w stanie zmylić nieco pościg, który zapewne wyruszy z Os Alty zaledwie Kirigan zorientuje się, że ona i Nadine zniknęły, co stanie się jak tylko się obudzi, czyli najpóźniej następnego ranka.

– Dokładnie tak chcemy, żeby myślał. – powiedziała cicho, zbierając rzeczy ze ścieżki.

Staruszka nie odzywała się przez dłuższą chwilę, ale Valeria wiedziała, że to nie dlatego, że nie rozumie.

– Wcale nie jedziecie do Fałdy, prawda? – zapytała w końcu. – Jedziecie na południe, tam, gdzie znaleźli twoją matkę... – westchnęła cicho. – Zrobię co w mojej mocy, żeby ich zmylić, pokierować na zachód, ale nic nie mogę zagwarantować.

– Tyle wystarczy aż nadto. – Val skinęła głową. – Dziękuję.

– Podziękujesz, jak was nie złapią! – prychnęła Baghra. – Idź już!

Pobiegła. Rozmowa ze starą kobietą dała jej nową siłę, wpadła do stajni jak burza, śmiertelnie strasząc przyjaciółkę, która, ukryta za belami siana, podskoczyła ze strachu, a czapka Oprycznika wypadła jej z ręki.

– Myślałam, że już nie przyjdziesz! – fuknęła, zbierając rzeczy. – Załatwiłam, jak generał się jutro obudzi, czeka go przykra niespodzianka.

– Nawet dwie. – zauważyła Słoneczna. – Wpadłam na Baghrę po drodze, pokieruje ich do Fałdy. Przez jakiś czas powinno nam być nieco łatwiej.

Nadine zgodziła się skinieniem głowy, po czym używając swojego kieszonkowego lusterka i nowego, pełnego anatomii twarzy szkicownika Valerii, przeistoczyła najpierw przyjaciółkę, a następnie siebie, na wzór odpowiedni członkom gwardii generała. Nie było miejsca na błąd, żadna z nich nie zachowała niczego ze swojego oryginalnego wyglądu, zadbała nawet o zmianę tekstury włosów, choć pod czapkami i tak nie były widoczne. A w czasie, gdy ona kończyła swoją transformację, Val wybierała im konie.

Z lekkim rozrzewnieniem zerknęła na Sunbursta, na którym jechała podczas pierwszej przejażdżki z Aleksandrem, ale jego płowozłota maść dyskwalifikowała go natychmiast, jako zbyt charakterystycznego. Przez moment kusił ją piękny, kary ogier generała, z całą pewnością silny i wytrzymały, ale za tak poroniony pomysł skarciła się natychmiast, ktoś błyskawicznie przyuważyłby w przydrożnym zajeździe kosztującego fortunę, rasowego bojowego rumaka i miałyby potężny problem. No i musiała brać też pod uwagę fakt, że Nadine, choć sobie radziła, nie była najlepszym jeźdźcem i zwłaszcza na taką trasę potrzebowała konia, który nie przysporzy jej dodatkowych kłopotów...

W końcu znalazła dwa wierzchowce, które jako tako spełniały wymagania. Mały Pałac nie trzymał koni, które nie nadawały się na długie dystanse, więc przynajmniej tym nie musiała się martwić, a te, które wybrała, były pod każdym względem przeciętne. Niezbyt duże, ale nie tak małe, by nie mogli na nich jeździć dorośli mężczyźni, budowy i rasy przystosowanej do rozwijania dużych prędkości, dla nich ważna cecha na wypadek pościgu i o nierzucającym się w oczy umaszczeniu. To znaczy może ten grafitowoszary wałach, którego wybrała dla przyjaciółki mógł być odrobinę charakterystyczny, ale jego maść wciąż mieściła się w powtarzalnym schemacie i całkiem zgrabnie wtapiała w tło. Kara klacz z małą gwiazdką na czole była z rodzaju tych, jakich wiele, a dodatkowo chciała za wszelką cenę uniknąć siwków, bo jadąc w ciemności, biały koń był widoczny jako pierwszy.

– Znalazłaś coś? – zapytała Nadine, dołączając do niej. Wyglądała już jak mężczyzna, ale mówiła własnym głosem.

– Wałach i klacz. – odparła Val, drapiąc się po swędzącej od brody twarzy. – Sprzęt leży przy boksach.

Kwadrans później obydwie dziewczyny cichaczem wyprowadzały ze stajni osiodłane już wierzchowce. Nadine dosiadła swojego na dziedzińcu, gdy Valeria zamykała bramę. Kątem oka przyuważyła Dimę, młodego stajennego, śpiącego w kanciapie przy boksach snem sprawiedliwego. "Biedny chłopak, będzie miał jutro przerąbane", pomyślała. "Ale nie bardziej, niż cała reszta".

– Dobranoc. – wyszeptała z wrednym uśmiechem, zamykając wrota do stajni, po czym zwinnie wskoczyła na konia. Według tabliczki na boksie jej klacz nazywała się Telia, a wałach Nadine Yaksha. – Kolorowych koszmarów.

Spodziewały się kłopotów, najpierw przy bramie kompleksu pałacowego, później przy wyjeździe z miasta, ale koncept z przebraniem się za Opryczników był prosty, acz genialny i dawał właśnie owoce. Gwardziści przy obydwu bramach zasalutowali przyjaciółkom, jeden wspomniał coś o zadaniu szukania zamachowców, na co żadna z nich nie odpowiedziała, by przez przypadek nie zdradzić się głosem, ale nikt nie wymagał od nich niczego. Zdążyły uciec zanim ktoś w Małym Pałacu podniósł alarm o ich nieobecności, teraz przed nimi otwierała się wolna przestrzeń. Dopiero, gdy odjechały spory kawałek, a miejskie mury zaczęły maleć im za plecami, Nadine odważyła się coś powiedzieć.

– Zostawiłam mu piersiówkę na przeprosiny. Stajennemu. Będzie miał czym popić jutrzejszy opierdziel. – zachichotała cicho. – To... gdzie teraz jedziemy?

– W noc. – westchnęła Val. – Kierunek: noc.

*

CDN: W Zaćmieniu/Eclipsed

W okruchach - GrishaverseWhere stories live. Discover now