Rozdział 10: wojna domowa

65 5 5
                                    

Nadine mówiła bardzo poważnie.

Formatorka zdawała się postawić sobie za punkt honoru uprzykrzenie życia generała najbardziej, jak się dało i już dwa dni później miała poczynione odpowiednie przygotowania. Przede wszystkim wyniosła z warsztatu kolejną czaszkę, tym razem większą, niż dwie stojące na stoliku z szachami i zabrała się za modyfikowanie jej struktury, jako bazą posługując się starym szkicownikiem Valerii. Słoneczna przyglądała się tym zabiegom, nie do końca pewna, co jej przyjaciółka planuje, ale zaczęła rozumieć nieco więcej, gdy rzeczona trupia główka niezbyt przypominała już ludzką, a bardziej taką należącą do volcry. Musiała przyznać, że Nadine z jej odtworzeniem poradziła sobie całkiem nieźle, choć kształt zębów raczej nie do końca się zgadzał. W zasadzie nic dziwnego, była to jedyna część ciała potworów, której nie widziały z bliska. Gdyby widziały, prawdopodobnie nie dożyłyby, by opowiedzieć historię.

– Dobra robota, ale chciałabym wiedzieć, po co ci czaszka volcry. – powiedziała Val, gdy przyjaciółka zapytała ją o opinię.

– No już ci tłumaczę! – Nadine zatarła ręce. – Ale najpierw powiedz mi dwie rzeczy: czy przy tej twojej maszynie do szycia są mocne, ale cienkie nici? I czy jesteś w stanie znaleźć okno, które jest tuż nad apartamentem generała?

Valeria wytrzeszczyła oczy, gdy zorientowała się, co jej przyjaciółka ma na myśli. Sensu nabrał cały trud włożony przez nią w upodobnienie zwykłej, ludzkiej kości do czaszki potwora. No bo jaki mieszkaniec Ravki panicznie nie bał się volcr? Jednak z drugiej strony uskutecznianie dziecinnych zabaw na generale Drugiej Armii obarczone było naprawdę sporym ryzykiem, a sukces takiej operacji zależał wyłącznie od odpowiedniego miejsca, dobrej pracy zespołowej... i szybkości brania nóg za pas.

– Bez problemu. – odparła z uśmiechem. – Ale okno to nie wszystko, potrzebna jest droga ucieczki. Wiesz, żebyśmy zdążyły dobiec do siebie zanim nas przyłapią.

– Robiłaś już takie rzeczy? – domyśliła się Nadine. Val przytaknęła.

– Pomagało przyjaźnienie się z kimś, kogo nie mogli ruszyć. – przyznała. – My musimy być ostrożniejsze.

Jednak konieczność zachowania ostrożności wcale nie powstrzymała jej od włączenia się w plan przyjaciółki. Wieczorem wybrały się na herbatkę do Dunyi, by wrócić okrężną drogą i dokładnie zlokalizować apartament generała, by następnego dnia, gdy wracała z treningu dokładnie przeliczyć okna od strony fasady pałacu. Musiała tylko pilnować, by Kirigan (który obecnie nie spuszczał jej z oka nawet na chwilę) nie zauważył jej podejrzanie dobrego nastroju, ale to przyszło jej łatwo, gdy skupiła się na liczeniu. A gdy wróciła do apartamentu przebrać się do obiadu, w swoim najnowszym notatniku zapisała skrzętnie "trzecie piętro, frontowy róg prawego skrzydła". Idealna lokacja, wystarczająco blisko, żeby nie musiały uciekać przez kilka pięter i cały pałac. One same mieszkały od frontu, też na trzecim, ale na tyle blisko schodów, że wspięcie się na czwarte piętro, zasadniczo strych z pokojami dla służby, a potem powrót do apartamentów, nie zajmowały dużo czasu i były relatywnie proste. A podczas kolejnej ekspedycji, tym razem po kolacji i na piętro wyżej, Valerii udało się zlokalizować idealne okno - nieduże, ale wystarczające i, co najważniejsze, nie znajdujące się w niczyim pokoju, a w suszarni, która na dodatek nie była zamykana. Oczywiście mogły za pomocą wytrychów otworzyć zamek, ale byłby to zbyteczny wysiłek tym bardziej, że wcale nie było takiej potrzeby.

Czas wykonania swojego szatańskiego planu ustaliły na następną noc. Wobec tego nawet nie poszły spać, bojąc się, że prześpią ustaloną godzinę, a zamiast tego w pokoju Nadine obłożyły się wszystkim, co potrzebne było do realizacji ich pomysłu: zmodyfikowaną czaszką zawieszoną na długim, splecionym z nici sznurku, wygodnymi ubraniami i nierobiącymi hałasu butami, a także, na wniosek Valerii, potężnym, mosiężnym garnkiem, na wypadek, gdyby stukanie w okno okazało się niewystarczające, by obudzić ich ofiarę. Jak co wieczór grały w szachy i zagryzały nudę owocami, czekając na odpowiedni moment, a kiedy w pałacu zapadła głucha cisza, a wszystkie światła zgasły, przyjaciółki odczekały jeszcze jakiś czas i dopiero wtedy uznały, że można ruszać.

W okruchach - GrishaverseWhere stories live. Discover now