Rozdział 15: 11:11

49 3 0
                                    

Koncept Nadine był genialny w swej prostocie. Val, choć przerażona perspektywą uwodzenia kogokolwiek, wiedziała z doświadczenia, że kiedy tylko zaczyna być dla mężczyzny miła, ten natychmiast zaczyna coś sobie wyobrażać, od tego więc zaczęła. I efekty przyszły bardzo szybko, choć nie do końca takie, jakich oczekiwała, bowiem odkąd ona i Kirigan przestali próbować coś sobie udowodnić, napięcie między nimi znacznie zmalało. Pojawiło się natomiast coś innego, nić pewnego rodzaju porozumienia, chociażby ze względu na fakt, że reprezentowali przeciwne sobie siły. A to dawało pole do popisu, a wręcz zabawy własną mocą. Już po dwóch dniach w oddalonym od pałacu pawilonie radośnie latały iskry, na przemian z czarną mgłą, lub relatywnie nieszkodliwymi przedmiotami. Te ostatnie były oczywiście pomysłem Nadine, która wpadła na kolejny osobliwy pomysł zaspokojenia potrzeby rywalizacji obydwu stron i zarządziła grę polegającą na, a jakże, niszczeniu.

– Zasady są proste! Nie zginąć! – wrzasnęła wtedy, ciskając w Valerię bochenkiem suchego jak kamień chleba.

Kolejny rzut oddała już w Aleksandra, a następnie, jak na komendę, rozpłaszczyła się na ziemi, unikając lecących w jej stronę pozostałości pieczywa, rozbitego na kawałeczki przez skondensowany do materialności eter. Dopiero wtedy jej przyjaciółka naprawdę zrozumiała, co jest na rzeczy.

Dalej poszło już szybko. Technika z chlebem została przez nich zaadaptowana bardzo szybko i w krótkim czasie nie wymagała już udziału osób trzecich, przypominała natomiast jedną z podwórkowych zabaw, ale spełniała swoje zadanie. Valeria błyskawicznie nadrobiła swój poziom umiejętności trafiania w poruszający się cel, choć nadal daleko jej było w tym do generała. Jednak zabawa w niszczenie starego pieczywa była przednia, a dziewczyna złapała się na tym, że ona i Kirigan... naprawdę zaczynają się dogadywać!

Miał skłonności do dramatyzmu, to oczywiste... ale ona też miała, a jej Nadine jakoś do tej pory nie wyrzuciła przez okno. Zaś to, co przeszkadzało w nim jej przyjaciółce, spoglądanie na wszystkich nieco z góry, samej Val zupełnie nie dotknęło. Zapewne przez fakt, że ich relacja od początku była inna, ale z tą jego cechą całkiem mogła żyć, podobnie, jak z jego potężną ambicją, kolejną rzeczą, jaka ich łączyła. Z tą różnicą, że jej umożliwiła przeżycie na ulicach, jego zaś wyniosła na sam szczyt. Teraz, jak miała wrażenie, prowadził tą drogą również ją.

– Król w końcu wydobrzał i teraz mamy problem. – przyznał, kiedy spacerkiem wracali z pawilonu po wspólnej sesji treningowej. – Bo domaga się... prezentacji, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

Val zaklęła pod nosem. Wiedziała, wiedziała też, że takie żądanie było tylko kwestią czasu. Z tego, co pamiętała, król nie był osobą, która lubiła sprzeciw, za to łatwo nim było manipulować. Mimo to lepiej było nie przeciągać struny.

– To się stary wieprz zdziwi... – mruknęła, czym sprowokowała cichy śmiech towarzysza.

– A skąd! Jak to szło? "Po tak paskudnym charakterze nie można się było spodziewać niczego innego"... czy jakoś tak... Nie byłem tylko pewien, czy obraża mnie, ciebie, czy nas oboje.

Tym razem to ona się zaśmiała. Oczywiście, że ją pamiętał, zdziwiłaby się, gdyby tak nie było.

– Ale co ja mu zrobiłam? – rzuciła zaczepnie. – Może sprowadzałam mu syna na złą drogę, parę razy nazwałam tłustym prykiem... ale po pierwsze, to nawet nie były moje określenia, a po drugie ile my wtedy mieliśmy lat? Dziesięć?

– Jak nie twoje, to czyje?

– Mojej matki.

– No tak, to rzeczywiście wiele wyjaśnia.

W okruchach - GrishaverseWhere stories live. Discover now