Rozdział XIX

18 5 7
                                    

Opowieść o spotkaniu z Jacobem Russelem wypłynęła tylko i wyłącznie z ust Williama. Theresa nawet nie czuła potrzeby odzywania się, chociaż wiedziała, że reszta tego oczekuje.

Była wdzięczna Willowi, że pominął kwestię dotyczącą jej specjalnych zdolności i Henry'm.

— Którejś nocy musi nam się udać go złapać, skoro mosty są stale pilnowane — powiedział po dłuższej chwili Jerome. — Przynajmniej znamy motyw. — dodał ze skrzywioną miną.

— Genialny motyw — prychnął Eliot. — Sześć wieków temu wybili mi rodzinę, więc zemszczę się za to na ludziach, którzy nie mają z tym nic wspólnego. — celowo zmienił barwę głosu na przesadnie niską, czym rozbawił Anthony'ego.

— Wzmocnimy wartę? Czy będziemy na niego polować? — wtrącił Crispin.

— Will? — Jerome spojrzał w stalowe oczy z nadzieją.

— Otóż — odchrząknął — nie zrobimy nic.

— Co?! — wydarli się wszyscy razem tak głośno, że stojąca za drzwiami Adeline nawet to usłyszała.

— Wybacz, ale ten czterodniowy detoks chyba ci mózg za bardzo obciążył. — oburzyła się Tessa.

— Detoks? — zdziwił się Crispin.

— Mam się świetnie, Tesso. Dziękuję za troskę — odparł Will z przekąsem. — Nie musimy nic robić w związku z mostami. Zostawmy to tak, jak jest. Nie trzeba ich pilnować, ale jeśli Jerome chce, droga wolna. — przeczesał czarne włosy w tył, zmęczony dzisiejszym wieczorem.

— Przecież ludzie będą ginąć — próbowała dalej. — Jak możesz na to pozwalać?

— Codziennie ginie mnóstwo ludzi, na całym świecie, dużo gorszą śmiercią. Osiem ofiar w obliczu tych statystyk to pestka. — oblizał usta. Chciał na nich poczuć znajomy smal whisky. — Zresztą, do ośmiu nie dojdzie.

— O czym ty mówisz? — odezwał się w końcu Anthony.

— Zobaczycie — uniósł dłoń w geście stop. — Pośledzimy na kolejnym balu. — zapowiedział.

— Nie zgadzam się na to — Tessa założyła ręce na krzyż. — Nie mogę siedzieć i patrzeć, jak kolejny most zalewa się krwią przypadkowej osoby, bo Victor ma taki kaprys.

— Tesso — położył rękę na jej ramieniu, a ten gest wydał jej się tak dziwny, że odruchowo się cofnęła. — Zaufaj mi.

Problem w tym, że ufam ci za bardzo. Przemknęło przez jej myśli.

— Wszyscy mi zaufajcie. — odwrócił się.

— Brzmisz jak nie ty. — zauważył Eliot.

— Macie mi zaufać. — poprawił się William, równocześnie poprawiając także płaszcz i rękawiczki. Nic nie powiedział, kiedy wychodził. Zostawiał za sobą tylko znaki zapytania.

— Co mu strzeliło do głowy? — zastanawiał się Crispin. — Wie coś, czego my nie wiemy?

— Wydaje mi się, że tak. — potwierdziła Tessa.

— Będzie zabawnie, jak się okaże, że Moriatti dopiął swego i serio posiądzie te nadzwyczajne zdolności, o czymkolwiek mowa. — szeryf spiorunował swojego zastępcę wzrokiem.

Tak się nie godzi mówić.



* * *



Dzień był spokojny. Zero wiatru i zero deszczu, a nawet i słońce leniwie przedzierało się przez szare chmury.

Skażona KrewOnde histórias criam vida. Descubra agora