Rozdział XXXVIII

14 4 13
                                    

Theresa przygotowując się do balu, miała wrażenie, że znajduje się w teatrze i przypadła jej wyjątkowo tragiczna rola.

Nie było jednak świateł, sceny czy też kurtyny. Nie miała dublera. To wszystko było realne.

Z minuty na minutę oswajała się z myślą, że być mnie po raz ostatni zobaczy tych, których kocha.

— Skromna — skomentował Victor, stając za jej plecami. Właśnie zakładała kolczyki. Spojrzała na swoją kremową suknię i wzruszyła ramionami. — Moja Deborah też nie lubiła się afiszować. Czasem istota tkwi w prostocie — uśmiechnął się.

— Wyglądasz przepięknie, Tesso — powiedział Jonathan, zjawiając się w czarnym fraku. Podziękowała mu skinięciem głowy, a później podała dłoń.

Cała trójka szła powoli do przygotowanej już wcześniej sali, na której roiło się od Skażonych. Dziś pełnili rolę nie tylko armii, ale i służby.

Muzyka serwowała same klasyczne utwory, a wokół stały pojedyncze stoły z kieliszkami krwi lub wina. Gdzieniegdzie ułożone zostały również kosze owoców i słodkości.

Pomyślał o wampirach, ciekawe. Przemknęło przez myśli Theresy.

— Jako dobry gospodarz muszę witać gości przy drzwiach — westchnął Victor. — Żywię nadzieję, że staniecie u mego boku. Niech wszyscy zobaczą, jak ważne osoby są po mojej stronie.

— Nie jestem po twojej stronie — syknęła Tessa.

— Ale możesz być moją ozdobą — odparł złośliwie. — Zapraszam. — wskazał ich miejsce.

Wzięła głęboki oddech, bo bała się, jak ten wieczór może przebiegnąć. Nie chciała myśleć, ale nie potrafiła. Jej ciało trzęsło się niczym galareta.

Jeden ze Skażonych otworzył drzwi, za którymi stała masa zaproszonych. Było ich nawet więcej, niż na miesięcznych balach.

Wszyscy chcieli na własne oczy zobaczyć Victora. Był przecież sensacją ostatnich czasów.

Pierwsza weszła Anna Howard, która jak tylko zobaczyła Theresę i Jonathana, zbladła bardziej, niż to jest możliwe w przypadku wampira. Nadal na nich patrząc, przeszła w głąb sali.

Następna była Stephanie Law. Ona kręciła głową. Uważała, że Tessa ich zdradziła.

Goście wchodzili powoli, a ich końca nie było nawet widać. Kiedy nareszcie to Yyvon i Celine przekroczyły próg, Tessa poczuła, że odzyskuje oddech. Zaraz za nimi szedł Anthony, ale Williama i Crispina nigdzie nie było.

— Czyżby twój ukochany się nie pojawił? — Victor nachylił się do niej, ale ona zadarła głowę i zignorowała to pytanie. Wierzyła, że gdzieś tutaj są.

Rozpoznała w tłumie jeszcze kilka innych wampirów. Takich jak Jacob, a nawet sam Samuel się pofatygował. Cały czas przypatrywał się Tessie i Jonathanowi.

— Biedna — jęknęła Celine. — Musi tam stać przy nim.

— Wiedziałam, że nie przypomina starego dziada, ale jego prezencja kłóci się z moim wyobrażeniem o wrogu — przyznała Yyvon. Obie ulokowały się pod drugiej stronie sali, przy stole z owocami. Anthony co jakiś czas posyłał im spojrzenie, bo on znajdował się w kącie naprzeciwko.

— Gdyby nie był takim złolem, można by było się za niego brać.

— Jezu, Celine! To jest Victor Moriatti! — spiorunowała ją, chociaż miała ochotę się roześmiać.

— Niektórym to nie przeszkadza — stanęła obok nich Stephanie, trzymając w dłoni kieliszek wina.

— Ty także chętnie korzystasz z jego dóbr — sarknęła Celine, celowo wypalając dziurę wzrokiem w kieliszku. Stephanie otworzyła usta zdumiona, ale ostatecznie nic nie powiedziała. Z uniesioną głową odeszła.

Skażona KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz