Rozdział XX

19 5 12
                                    

William nakrył Theresę kocem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego dygocze, ale wiedział, że nadal jest przerażona. Drżały jej wargi, a tęczówki mieniły się od czarnej kawy, do wyblakłego brązu.

— On wie, gdzie mieszkam. — szepnęła w końcu, kiedy stał i się jej przypatrywał.

— Nie wie — powiedział twardo. — I... się nie dowie. — westchnął. Nie chciał jej wprost mówić, że przed chwilą wbił w jej byłego narzeczonego sztylety.

W końcu coś w jej głowie zaskoczyło i dopiero wtedy jej oczy odzyskały swój wyraz. Skrzyżowała z nim spojrzenie, kręcąc głową powoli.

— Zabiłeś go? — zapytała cicho. Doskonale znała odpowiedź, ale musiała to usłyszeć. Owinęła się kocem szczelniej, jakby poczuła nagle chłód. To był tylko wiatr, który odwiedził jej mieszkanie dzięki uchylonemu oknu.

— Musiałem — odparł w końcu. Słowa paliły jego gardło gorzej, niż alkohol, kiedy zaczynał pić wieki temu. — Victor nie ma pojęcia, gdzie mieszkasz. Kazał Danielowi cię tylko znaleźć i pozdrowić. Nic więcej, przeczytałem jego myśli. Wiem, że się boisz...

— Boję się? — przerwała mu. — Jestem przerażona na śmierć, William — głos jej drżał. — Czego Moriatti ode mnie chce? Czy w ogóle będę mogła chodzić po ulicy bez cienia strachu za mną, że ktoś zrobi to samo, co człowiek, którego... z którym byłam zaręczona? — zawiesiła się. Chyba nie chciała znać odpowiedzi na te wszystkie pytania.

— Dowiemy się — patrzył na obraz, który wisiał nad jej łóżkiem. Bukiet róż i lawendy. Zaczął się zastanawiać, czy jest tam przypadkowo, czy ma większe znaczenie. — Dobrze, że Crispin go widział — odzyskał rezon. — To on mi powiedział, że Daniel od ciebie wychodził.

— Bal jest w ten piątek? — przełknęła głośno ślinę. Tak głośno, że Willa zakuło to w uszy.

— Tak, w ten piątek — potwierdził. — Dasz radę się pozbierać do tego czasu?

— Oczywiście. — uśmiechnęła się smutno. — Wątpisz we mnie? Jak możesz — prychnęła, siląc się na rozbawiony ton. — Znajdę taką suknię, że cała sala się będzie zalecać i będę tak czarująca, że...

— Tesso — uniósł brwi. — Potrzebujesz czegoś? — wstała z krzesła. Poczuła nieprzyjemny dywan pod bosymi stopami, obok których leżały wciąż liny, którymi była związana.

— Przyjaciela — zamknęła oczy. — Zajdź proszę do Crispina i poproś go w moim imieniu, żeby do mnie zajrzał.

— Poważnie? — sam zamknął powieki. — Chcesz, żebym poszedł po niego, chociaż stoję przed tobą, a równie dobrze mogłem tutaj nie wracać. — rozmasował czoło.

— Wybacz, ale nie jesteś tego typu osobą — odważyła się zlustrować wzrokiem jego twarz. Wytrzymała nawet jego spojrzenie, kiedy otworzył oczy. — Dla ciebie takie rzeczy minęły. Uważasz je za dziecinne, a ja po prostu najzwyczajniej w świecie chciałabym usłyszeć jak zwyczajny człowiek, że wszystko będzie dobrze i... — zawiesiła głos.

Dlaczego mu to mówiła? Dlaczego się żaliła? Czego oczekiwała?

— Przykro mi, że tak uważasz — poprawił płaszcz, naciągając go na siebie. — A do Crispina możesz zadzwonić. — zacisnął usta w wąska kreskę i wyszedł. Dobił go jednak jej szloch, który tuż po tym usłyszał.

Zachował się podle i miał tego pełną świadomość. Kwestionował, czy powinien zawrócić. Nie chciał rozpalać w niej złudnych nadziei. Dawać powodów. Wiedział, że nie powinien. Miał ku temu całą masę argumentów. Wiedział.

Skażona KrewHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin