16. Ideał

5.9K 131 32
                                    

POV: REESEPHINE VALENTINE

Dźwięk dzwonka wybrzmiał tego dnia po raz kolejny wprawiając uczniów w istny obłęd.

A mnie w szczególności.

Czy to zawsze musi być takie do kurwy głośne?

Miałam zdecydowanie dość a mój ból głowy spowodowany kacem szczególnie mi w tym nie pomagał. I tak wiedziałam, staczam się, ale co innego mi pozostało niż użalanie się nad sobą? I może, gdybym wcześniej to przemyślała, użyła takiej formy jak komunikacja wiedziałabym na czym stoję i teraz by mnie tak nie bolało, jednak ludzie uwielbiają komplikować sobie sprawy. Stwarzać z czegoś co oczywiste, zagadkę która doprowadza ich wszędzie tylko nie do celu. Gubią się. Gubią niczym w ciemnym lesie, ale nie przeszkadza im to, że jest straszny, mroczny i nieodpowiedni do spacerowania.

Bo póki w tym spacerze towarzyszy im ta osoba, zapominają o tym, że w ogóle w tym lesie się znaleźli.

I tak właśnie teraz ja się czuję. Zauważyłam to. Zauważyłam realia tej sytuacji i gdzie bym nie poszła, co bym nie zrobiła nadal nie potrafię wyjść z tego lasu. Nadal jestem zagubiona, nadal nie potrafię zrobić nic innego niż chodzenie po nigdzie prowadzących ścieżkach i nadal nie potrafię pozbyć się tej ciemności.

Która pochłania mnie z każdym dniem co raz bardziej.

Nakładając kaptur od mojej bluzy powoli zmierzyłam w stronę sali na lekcję biologii. Tak bardzo zawsze starałam się być zauważona, chciałam, aby ludzie zauważyli tą Reesephine. Robiłam wszystko, aby moje nazwisko było nic znaczące i mnie nie definiowało, żeby każdy widząc mnie kojarzył mnie ze mną i moim stylem bycia a nie moim ojcem. Teraz jednakże tego nie chcę. Chcę zakryć się pod czarnością tej bluzy i pozostać nikim.

W końcu wszystko się zgadza, prawda?

Cóż za ironia losu, gdy weszłam do sali i wszystkie oczy zostały skierowane w moją stronę. Mogłam się tylko domyślać, że moim strojem wywołałam odwrotną sytuację. W końcu porządna córka Valentine, zawsze była ubrana schludnie i nienagannie. Codziennie z rana wstawałam zawsze o bardzo wczesnych godzinach, aby zrobić pełny i mocny makijaż. Im bardziej mnie nie przypominał, tym bardziej mi się podobał. Poświęcałam temu mnóstwo czasu, nie raz odpuszczając naukę, aby tylko nałożyć brokat czy owinąć czarną kreską oko.

Byleby być idealną.

Szkoda, że tak mało osób wie, że nie ma słowa idealny. Każdy ma właśnie tą jedną cechę, która może skreślić nas w tym przedziale. I nie ma w tym nic złego. Po prostu tak zostaliśmy stworzeni i to właśnie ta cecha, która zaprzepaściła naszą szansę na bycie idealnym pokazuje, że jesteśmy sobą.

Bo bycie sobą to największa perfekcja jakiej możemy w życiu dokonać.

Ta dziewczyna, która właśnie stoi przy drzwiach wejściowych niczym mnie, którą oni znają nie przypomina. Nie mam na sobie przylegającej bluzki, która ukazuje moją wąską talię, mam bluzę, w której w końcu jest mi ciepło. Nie mam przylegających spodni, które ukazują moją dolną partię sywletki. Mam dresy, które są wygodne i mnie nie uciskają. Nie mam butów, które są niewygodne, ale podwyższają mój wzrost to tego ,,idealnego" mam trampki, w których czuję się jakbym chodziła na boso.

I wreszcie.

Nie mam makijażu, który tworzył ze mnie inną osobę.

Przez który płakałam po nocach, że zmienia mnie to tego stopnia, iż nienawidzę siebie bez niego. Przez który stałam się uzależniona i nie potrafię wyjść z domu bez jego wykonania. Przez który wolę opuścić lekcje niż nie zrobić kreski. Dokładnie ten, przy którym płakałam i wciąż czułam się niewystarczająca pomimo, iż nakładałam co raz to więcej i więcej warstw.

My WomanWhere stories live. Discover now