19. 2w1

5.4K 126 27
                                    

POV: REESEPHINE VALENTINE

Otumaniona jeszcze wczorajszym alkoholem przeczesywałam włosy na dzisiejszy obiad, jednocześnie trzymając telefon z włączonym połączeniem między moją szyją a prawym polikiem.

Tym samym, który wczoraj on dotykał.

Pomimo tego, że od jego wyjścia minęło naprawdę sporo czasu, ja wciąż wykonując wszelkie czynności byłam w stanie myśleć tylko o jednym. Niejednokrotnie powracałam do jego zapachu, widoku czy dotyku, który nadal czułam na swoim ciele.

Nie wiedziałam co o tym myśleć. W końcu uzgodniłam, że to koniec. Jednak podczas mojego postanowienia zapomniałam o jednym. To nie był pierwszy lepszy chłopak, którego potrafiłam wymazać z pamięci za magią pstryknięcia palcem. To był pieprzony Aleksander Vaer, który wczoraj po raz kolejny swoją opiekuńczością rozpalił we mnie ogień, którego nie byłam w stanie teraz ugasić.

Fakt, że zaraz miałam spotkać go na rodzinnym obiedzie, wcale nie polepszał naszej sytuacji.

Byłam cholernie zagubiona, bałam się, że znowu powracam do niego fizycznie i psychicznie, i że nie będzie później od tego odwrotu. Do jasnej cholery, ona ma narzeczoną a ja myślę o nim jakby był mój.

A jest jej.

Zaplatając jeszcze luźnego warkocza z włosów, aby szybko zająć czymś trzęsące się z nadmiaru emocji ręce, wciąż wysłuchiwałam się rad Lily oraz streszczenia sytuacji z wczoraj.

Oczywiście, że musiała maczać w tym palce.

Tłumaczyła się tym, że nie mówiła dosadnie, aby chłopak przyjechał, jednak wyrażała niewinną prośbę. Zdziwił mnie również fakt, że wspomniała o tym, że akurat był blisko, kiedy byłam przekonana, że jest z nią.

Zdecydowanie ugasiło to mój płomień.

Pomagał starej koleżance, która nieźle się upiła i mogła nie przeżyć cała do rana. Brzmiało to tak niedorzecznie i żałośnie, że im dłużej o tym myślałam, tym bardziej wstydziłam się swojego zachowania.

Skłoniło mnie to, aby więcej nie wpadać w używki dla braku powtórzenia sytuacji.

To, albo moja obietnica, którą doskonale pamiętam, jak każdy fragment wczorajszego wieczoru.

Niedługo po tym zeszłam po schodach, trzymając się parczewie ich poręczy, aby przypadkiem nie upaść. Tym razem postanowiłam nie nałożyć na siebie ani grama makijażu. I choć wiedziałam, że będzie skutkować to krzywymi (zmartwionymi) spojrzeniami ze strony mojej rodziny ze względu na ostatni zły tryb mojego odżywiania, chciałam to zrobić. W końcu od tak dawna, chciałam poczuć się dobrze bez makijażu i się tak czułam. Czułam się lekko i dobrze w swoim wydaniu i choć świadoma swoich niedoskonałości, tym razem patrzyłam na swoją twarz promiennie.

I obawiałam się, że mój ,,dobry" dzień wcale temu nie pomógł.

Zrobiło to coś innego.

A raczej ktoś.

Przechodząc przez ramę drzwi wprost do jadalni, skierowałam uważnie wzrok na wszystkich przy stole.

Tego ktosia brakowało i w tym momencie poczułam jak coś ciężkiego spada mi na barki.

Zawiedzenie.

Bo pomimo wczorajszego wieczoru, on po raz kolejny postanowił się nie zjawić a moja obawa krążyła wokół jednej osoby.

Glorii.

I choć nie dane było poznać mi bliżej dziewczyny i wiedziałam, że to nie w porządku, nie potrafiłam pajać do niej serdecznością. Bo czułam jakby coś mi odebrała. Pewnego ktosia. Mojego ktosia.

My WomanWhere stories live. Discover now