17. Mistrzyni kamuflażu

5K 120 14
                                    

POV: REESEPHINE VALENTINE.

I ponowny ból głowy. Jasne światło, odkryte zasłony i ogólnie życie w całej okazałości w ostatnim momencie zaczęło stawać się moim wielkim wrogiem.

A ja wciąż lgnęłam tylko do używek.

Chodziłam jak ostatni wrak a sprawca, który w teorii nim nie był, ale uwielbiałam go nim sprawiać, aby nie czuć się jak najgorsza osoba świata, w co i tak już wierzyłam, wyjechał ze swoją przyszłą żoną z miasta, aby znaleźć idealne miejsce na ich wyjątkowy dzień.

Ależ to wspaniałe.

Z pewnością chodzi teraz cały w skowronkach i nawet o mnie nie myśli. Za to ja jak ostatnia idiotka cały czas w głowie odtwarzam jego obraz czy jego dotyk, aby następnie zirytowana ogarniać się na wyjście do pierwszego lepszego klubu, aby ,,zapomnieć" a w teorii mylić go z każdym brunetem.

Czy właśnie tak to ma wyglądać?

Czułam się okropnie, nie miałam na nic siły ani motywacji. Miałam najszczerszą ochotę powrócić do naszych stosunków, kiedy byliśmy swoimi wrogami numer 1 a wytrzymanie w swoim towarzystwie było istną katorgą.

Myślenie jednak o tym już całkowicie mnie zabijało.

Bo zdawałam sobie wtedy sprawę, że ja nigdy go nienawidziłam. Nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę w stanie. I co by nie zrobił, co by nie uczynił, ja wciąż tylko będę pamiętać jakie miałam w nim wsparcie a jak cholernie byłam zaślepiona w tej swojej udawanej nienawiści.

A później po trzech kieliszkach, łapie się na myśli co by było, gdybym chociaż raz spojrzała wtedy na niego jak patrzę teraz i nie bała się tego okazać? Czy bylibyśmy razem? Czy by na mnie spojrzał?

Czy ożenił by się wtedy z Glorią?

Tworzyłam wciąż ten sam schemat. Wstaję rano, nie mając sił na wyjście z łóżka. Pęka mi głowa od wypitego wcześniej alkoholu. Próbuję sobie przypomnieć co działo się wczoraj, ale wciąż nie ma w mojej głowie nic innego jak samotne picie w kącie w jednym z klubów. Następnie ostatkami sił sięgam po przeciwbólową tabletkę. Chyba się od nich uzależniłam. Idę do szkoły w okropnym wydaniu. Wracam i nie myśląc nawet o jedzeniu, maluję się jak najmocniej tylko potrafię. Wszystko byleby zakryć jak najbardziej moją twarz. Później zakładam jakąś obcisłą sukienkę, byleby poczuć się chciana, chociażby przez tych wszystkich oblechów w klubie, upijam się odmawiając każdemu z nich choćby rozmowy. Kładę się spać i ponownie wstaję na budzik do szkoły.

Ależ to ja mam wspaniałe życie.

Jestem też pewna, że te wszystkie imprezy kończyły by się o wiele gorzej niż tylko chwiejnym powrotem do domu. Lily wciąż była przy moim boku i pilnowała, żeby nic mi się nie stało. Byłam jej za to bardzo wdzięczna. Choć potrafiłam jedynie odczuć ostatnio, wciąż wciągającą w co raz większą mnie otchłań pustkę.

Zadzwonił telefon.

Ponownie.

-Reese, proszę nie rób dzisiaj żadnych głupot. Jestem z mamą na wyjeździe i nie będę miała jak przyjechać. - usłyszałam głos mojej przyjaciółki, wyglądając jednocześnie przez okno, w którym zdążyło się już przez panującą porę nieco pociemnić.

-Pewnie, właśnie kładłam się spać.

Skłamałam.

Nienawidziłam tego robić. Szczególnie Lily, która ostatnio dawała mi tak dużo wsparcia. I przysięgam. Naprawdę próbowałam zasnąć. Tak jak kiedyś. Udawać martwą i myśleć, że jeśli zgonię wszystko na zmęczenie to będzie w porządku.

My WomanWhere stories live. Discover now