5. Pierścionek.

11.2K 483 344
                                    

#TODwatt

Laurette

Mój wielki plan odzyskania dawnego Astona miał jedną, zasadniczą wadę – potrzebował czasu. Dużo czasu. Musiałam uzbroić się w cierpliwość, mimo że każda sekunda bez tego chłopaka niosła za sobą ból nie do zniesienia.

Nie mogłam się poddawać. Przyrzekłam sobie, że choćby nie wiem co się działo, ja stanę na wysokości zadania i wyciągnę go z każdego bagna. Zasługiwał na to – na kogoś, kto pociągnie go w górę, gdy będzie tonąć.

Nie mogłam też brać do siebie jego słów. Mówił te wszystkie okropne rzeczy w nadziei, że zrani mnie na tyle mocno, że odejdę. Robił to specjalnie, myślał, że w ten sposób rzeczywiście mnie do siebie zrazi.

Zrobiłam więc to, co wychodziło mi najlepiej – założyłam jedną ze swoich masek. Znów zgrywałam wiecznie uśmiechniętą dziewczynę, której wszystko przychodzi łatwo. Płakałam już tylko w ciemnościach – jakby to właśnie mrok ronił łzy, nie ja. W ten sposób nikt nie mógł zarzucić mi słabości, a i ja udawałam, że to, co dzieje się w nocy, nie ma znaczenia.

Pierwszym punktem mojego planu było utworzenie między nami pewnej przestrzeni. To właśnie z tego względu nie pisałam do Astona od dwóch dni. Nie kontaktowałam się z nim w żaden sposób, nie narzucałam się. Chciałam, by pomyślał, że sobie odpuściłam. Przynajmniej chwilowo, bo nie zamierzałam ciągnąć tego teatrzyku zbyt długo.

Czy postępowałam właściwie? Nie mam pojęcia. Robiłam to, co uznałam za słuszne. Chwyciłabym się każdej opcji, jeśli miałabym przynajmniej cień szansy na powrót do naszych stosunków sprzed tej całej afery.

Tego dnia miałam stawić się na komisariacie w celu złożenia zeznań. Wiedziałam, że w końcu przyjdzie kolej i na mnie – Cassian i Elias mieli to już za sobą. Przygotowałam się na niezbyt przyjemną rozmowę, w trakcie której będę musiała wykazać się moimi umiejętnościami kłamania.

Poranek spędziłam natomiast w schronisku dla zwierząt. Przez ten nagły wyjazd do babci nie miałam okazji do tego, by zajrzeć do Benji'ego i innych psiaków spragnionych uwagi. Wchodząc za bramę dostrzegłam starszego mężczyznę, który jak zawsze przywitał mnie przyjaznym uśmiechem. Tu nie byłam Laurette Anders. Tu byłam po prostu miłą dziewczyną z wielkim sercem.

Skręciłam w odpowiednią stronę i ruszyłam wzdłuż żwirowej ścieżki. Już z odległości kilkunastu metrów dostrzegłam jakąś blondynkę, która kucała przed boksem Benji'ego z palcem wciśniętym za kratki. Każdy, kto miał choć trochę rozumu, nie robił czegoś takiego. Nigdy nie wiadomo, na jakie zwierzę akurat trafimy. A ta dziewczyna nie wyglądała mi na jedną z wolontariuszek, zresztą nie kojarzyłam jej, a przecież poznałam cały personel już dawno temu.

– Hej! Zabierz dłoń! – zawołałam ku przestrodze. Dziewczyna przechyliła głowę w bok, przyjrzała mi się dokładnie, po czym zmarszczyła jasne brwi. Stanęłam tuż obok niej i dopiero wówczas zabrała palec. – Życie ci nie miłe? – zagaiłam, siląc się na radosny ton. Nie chciałam być wredna bez powodu.

– Ale to Benji – odparła po prostu, wzruszając ramieniem. Wyglądała na szczerze zdezorientowaną.

– A ty...

– Opiekuję się nim od jakiegoś czasu.

Ach, to miało sens. Przypomniałam sobie, że jakiś czas temu ktoś wspominał mi o nowej dziewczynie. Musiało mi to umknąć.

Tears of DarknessWhere stories live. Discover now