VIII. Naboje w pustym pokoju

136 22 4
                                    

– O której mamy być na miejscu? – sapnęłam, zajmując jedno z wolnych miejsc w autobusie.

– Najlepiej, gdybyśmy byli do pół godziny. Sam dojazd trwa piętnaście minut, więc powinniśmy na luzie wyrobić się ze znalezieniem kamienicy i mieszkania.

– Och, no dobrze. Po prostu strasznie boję się, że ktoś nas wyprzedzi i zgarnie pokój sprzed nosa – westchnęłam, spoglądając na równie zaniepokojoną Harper – A co, jeśli skończymy dziś na dworcu? Albo w jakimś parku?

– Już szybciej skończymy śpiąc na gołych deskach, niż na dworcu – parsknął Aidem, delikatnie pocierając moje ramię – Jenny wybłagała właściciela, by zarezerwował pokój do naszego przybycia, więc spokojnie, nikt nie powinien nas wyprzedzić.

– Nikt raczej nie porywa się z prędkością światła na kompletnie pusty pokój – skwitowała Jenny, nie odrywając wzroku od telefonu – Kurde, ten wasz pomysł faktycznie nie był taki zły. W Manchesterze jest tyle zajebistych sklepów, galerii i miejsc do robienia zdjęć. O, nawet Harry Styles czasem bywa!

– I na pewno go spotkasz, Jenny, na pewno... – parsknęła ciemnowłosa, przewracając oczami z rozbawieniem – Czyli mam rozumieć, że już nie jesteś na nas zła?

– Nie no, jestem, ale podobają mi się pewne kwestie. Wreszcie uwolnię się od szpitalnego jedzenia i tej zajebanej Nancy, która od miesięcy prowadzi moją terapię ciągłym powtarzaniem „Nie jesteś gruba". Kurwa, wiem, że nie jestem, ale to nie w tym leży problem.

– Wiesz, że to, co powiedziałaś niemal równa się z tym, że podoba ci się wyjście ze szpitala?

W odpowiedzi Jenny jedynie przewróciła oczami i wróciła do poprzedniego zajęcia.

W towarzystwie innych ludzi zdecydowanie bardziej wypadała na rozkapryszoną paniusię. Gdyby nie fakt, że wyjaśniła mi na samym początku znajomości genezę takiej prezencji, najpewniej na każdym kroku czepiałabym się jej lub podśmiechiwała. Co prawda irytowało mnie jej podejście i wymagania na każdym kroku, jednak wiedziałam, że po części miało to podłoże traumatyczne. Starałam się po prostu przemilczeć jej odzywki i napawać pięknem Manchesteru.

W duchu mocno dziękowałam Harper, która jako pierwsza rzuciła propozycję ucieczki do właśnie tego miasta. Wszystko tutaj wydawało się większe, ładniejsze i takie... lepsze. Wolność zdecydowanie uderzyła mi do głowy, chwilowo kamuflując nawet wszystkie przykre myśli, które nieznośnie zatruwały mi głowę podczas podróży.

– Wiesz, może i podoba, ale wolałbym z niego wyjść w nieco bardziej sprzyjających warunkach. Teraz nie mam przy sobie nawet kosmetyków, ubrań na zmianę...

– ... i dachu nad głową. To jest aktualnie twój problem, Jen. Kosmetyki da się dokupić, a ubrania na start już masz.

– Ta, genialne wręcz mam te ubrania. Ortaliony, które wyglądają, jakby były zdarte z jakiegoś żula, fantastycznie.

– Ale wyglądasz w nich naprawdę okej...– wtrąciłam, nieco ściszając przy tym głos.

– Jasne – syknęła, po czym zerwała się z siedzenia i ruszyła w kierunku drzwi – To ten przystanek, wysiadamy.

Kamienicę znaleźliśmy naprawdę szybko, mimo iż była ona nieco schowana za większymi blokami. Przysłaniały ją dwa rozłożyste dęby, pod którymi ulokowane były urocze ławeczki. Cały skwer znajdujący się w podwórzu miał naprawdę dobry klimat, dzięki któremu uwierzyłam, że– daj boże– zamieszkany przez nas budynek będzie naprawdę bezpieczny.

Dawka ŚmiertelnaWhere stories live. Discover now